Ciąg dalszy gotowania dla początkujących. Założenia są proste. Proste gotowanie, unikamy mąki, unikamy cukru, unikamy skrobi.
(uwaga, zdjęcia wykonywała nastolatka, która sama to ugotowała, pokazane potrawy mogą wyglądać lepiej niż zdjęcie to oddaje!)
Pierwszy przepis zintegrowany na dwa dania - zupę i pieczeń
W sklepie kupujemy:
- włoszczyznę (marchew, por, kapusta, rzodkiew lub dynia),
- dwa udka z kurczaka,
- paczkę lub puszkę duszonej, czerwonej papryki,
- paczkę tartego sera żółtego,
- główkę czosnku,
Najpierw przygotowujemy kurczaka na wyprawę do garnka. Zazwyczaj w sklepie można kupić udka, które są tak wykrawane z kurczaka, aby znalazło się na nich jak najwięcej tłuszczu i skóry. Nic złego nie ma ani w jednym ani w drugim ale w smaku liczą się proporcje. Ostrym nożem odcinamy kawałki tłuszczu i nadmiary skóry. Jeśli gdzieś wystają resztki pierza to też je wyskubujemy, na talerzu mogą nam się nie podobać takie detale.
Udka wkładamy do garnka, który je pomieści i pozwoli na zakrycie ich wodą. Na dwa udka niech to będzie trochę mniej niż litr wody. Wodę solimy. To trudne dla początkujących zajęcie. Jeśli jest faktycznie około litra wody wsypujemy pół, płaskiej łyżeczki od herbaty. Tak zachowawczo. Lepiej potem dodać solić niż zastanawiać się jak jej ująć.
Włoszczyznę obieramy i myjemy. Tniemy na kawałki, które potem będą ładnie nam wyglądały na talerzu - to już kwestia gustu. Czosnek obieramy z jego wierzchniej skórki, tej najbardziej suchej. Ząbki mogą być w swojej brązowej skórce. Jedyne co, to trzeba je lekko zgnieść na desce do krojenia. Tak, aby usłyszeć że lekko pękły. W takiej postaci wpadają do garnka. Jeśli mamy liść laurowy - to też wrzucamy. Gotujemy delikatnie, na niewielkiej mocy palnika. Dobry rosół robi się powolutku, gdy się spieszymy to robi się mętny i nie jest tak dobry. Smakosze rosołowi wiedzą, że powinno być kilka rodzajów mięsa oraz, że dobry smak daje przypalona cebula. Jednak na początku skoncentrujemy się na podstawach a potem będzie można sobie zwiększać poziom trudności.
Twardość mięsa w rosole nieraz trudno jest określić ale pomoże nam w tym marchew. Jeśli w podobnym czasie trafiła do garnka co udka i jest miękka to prawdopodobnie i mięso kurczaka jest już prawie gotowe. W surowego kurczaka trudno jest wbić widelec, gdy zaczyna być dobrze ugotowany jest to o wiele prostsze. Ale gdy przesadzimy to będzie nam się rozpadać na kawałki przy wyciąganiu z zupy.
Jeśli kurczak i warzywa są miękkie przechodzimy do fazy numer dwa. Wyciągamy z zupy udka oraz warzywa. Zostają tylko przyprawy, liść laurowy i czosnek. Używając sitka odcedzamy te niepotrzebne już rzeczy. Zostaje nam mniej niż litr rosołu. Nie zjemy tego na raz, więc odlewamy połowę do słoika. Możemy pasteryzować go, przez co wytrzyma dłużej.
Pasteryzowanie to forma termicznej obróbki, w której oczyszczamy potrawę z żywych bakterii. Większość drobnoustrojów ginie w temperaturze 60 stopni Celcjusza. Na pewno będą martwe po zagotowaniu. Ale aby pasteryzowanie było skuteczne musimy to samo zrobić ze słoikiem i jego wieczkiem. Do tego celu używamy wrzątku z czajnika. Słoik myjemy a następnie przelewamy w środku wrzątkiem (ostrożnie, bo można się poparzyć) wieczko kładziemy spodem do góry na zlewozmywaku i też je polewamy wrzątkiem. Zagotowany rosół wlewamy do słoika, zakręcamy i stawiamy słoik zakrętką do dołu. Gdy będzie stygł, zassie pokrywkę.
Resztę rosołu możemy wzbogacić jednym udkiem. Rozbieramy je w tym celu nożem i widelcem na małe kawałki. Kilka warzyw kroimy w kawałki. Sprawdzamy czy rosół jest dobry na słoność i już możemy go jeść. Nie trzeba dodawać żadnego makaronu ani innych *tchórzowskich wynalazków. Drugie udko zostawiamy na drugie danie. Wykładamy je na talerz roboczy, ozdabiamy warzywami z rosołu. Gdy po zupie drugi raz zgłodniejemy nastawiamy na pieczenie, na dwa razy. Pierwszy raz na 10 minut, wyciągamy posypujemy tartym serem i wstawiamy na drugie 10 minut aż ser się przyrumieni. Kurczak, warzywa i ser nie potrzebują żadnej asysty chleba, kartofli czy czegoś podobnego.
Smacznego
*dawno, dawno temu, zaraz po tym jak przestałem trenować piłkę ręczną musiałem zrobić coś z rozbuchanym, sportowym potencjałem. Zacząłem więc uczęszczać na siłownię. Wtedy jeszcze nie było na siłowniach klanu klapkowców w modnych ciuchach siorpiących wodę z dodatkami. Było dużo żelaza i gumowa wykładzina na podłodze. Na siłownię chodził też Kałmuk, wyrośnięte dziecię jakiś bandziorów z Mokotowa. Kałmuk, tak jak mu tata bandzior kazał, nie jadł nic tchórzowskiego. Wtedy nie za bardzo kumałem o co chodzi. Ale dziś jak ulał pasuje to do zaleceń diety białkowo tłuszczowej.
Komentarze
Prześlij komentarz