Przejdź do głównej zawartości

publicystyka: A może jeden oddech?

Znów inspiracją do klepania w klawiaturę była lektura Polityki. Tak się bowiem składa, że Meewash wracając do Irlandii zostawił mi swojego kundla. Kundlem nazywam amazonowy czytnik e-booków. Pośród kilku innych pozycji, najczęściej wertowana jest ePolityka.

Po głębszym zastanowieniu (a trwało ono kilkanaście minut) uważam, że wcale nie potrzebuję newsów. Do niczego nie potrzebna mi wiedza, gdzie właśnie wybuchła lub zagasła wojna. Kto kogo obalił ani jaka jest aktualna wartość podatku akcyzowego dla popularnych produktów.
Bowiem to, czego potrzebuję to zebranie informacji i przedstawienie ich na tle innych fragmentów informacji. Oczywiście będzie to subiektywne tło autora tych przemyśleń i może w mniejszym lub większym stopniu odstawać od idealistycznego pojęcia obiektywnego spojrzenia. To o to tło mi chodzi. Z faktami (o ile takie istnieją) się nie dyskutuje. Ale każde zdarzenie można przedstawić w tak różnym świetle, że naprawdę łatwo zostać zmanipulowanym.

Ceniąc więc porządkowanie wiedzy i szanując wartość uczciwych, wnikliwych przemyśleń mogę od razu pojąć dlaczego wkurwia mnie spłaszczone, ordynarne i tendencyjne szastanie hasłami. Hasła mają kształt i są podawane tak, jakby były informacjami z pierwszej ręki. W istocie są jednak kopiowanym medialnym gównem do skarmiania zaganianych ludzi, potrzebujących coraz krótszych zajawek. Zaganianych i zmęczonych na tyle, że nie mają czasu na własne tworzenie podkładu do segregowania napływających informacji.
Tak więc przykładowa wojna dopiero wtedy mnie zainteresuje, jak obrazek który ktoś zamocuje ją na ścianie wykonanej z podłoża historycznego i społecznego. Nie zobaczę pewnie tego podłoża ale zdecydowanie je wyczuję czytając słowa autora.

Jest kilku, może kilkunastu autorów, trudno mi wobec nich użyć słowa dziennikarze bo to ostatnie ma u mnie coraz gorszy wydźwięk. Bardziej pasuje mi, iż są to autorzy a to co tworzą świadczy o ich mądrości. Słowo może nie jest na czasie. Inteligencja się rozpycha łokciami i wychodzi na przód przebojem. Mądrość jest cichsza, dużo bardziej powolna ale jakże trwała i ponadczasowa.

Jeszcze zatoczę jeden krąg (no może dwa ale postaram się jeden) i ruszam do celu tego posta. Jest takie pismo i nie będę podawał jego tytułu bo to będzie czarny PR i być może robienie komuś krzywdy moim osądem. Ale to pismo, nasączone prawicowym bełkotem pseudointelektualnym tak wspaniale mnie spina, że czasem stosuję je do przeprowadzenia prawidłowej porannej defekacji. Wystarczy dosłownie kilka akapitów na JAKIKOLWIEK temat i zaraz mięśnie proste, skośne brzucha, przepona przy spięciu wielu innych drobniejszych mięśni doprowadza do oczyszczenia organizmu z toksycznych pozostałości jakże smacznego jedzenia.
Może kiedyś podam ten tytuł. Tatjan wie, bo to on przywiózł mi paczkę prasy z Polski o różnorakiej tematyce. Uważam rze nie powinienem jednak tego robić ;)

Wracając do mojego pozytywnego źródła inspiracji. Otóż dwa artykuły, umieszczone blisko siebie na e-papierze, splotły się w moich przemyśleniach w jedno zadziwienie i poważną w konsekwencjach refleksję.
Rzecz dotyczy po pierwsze problemu podniesienia poprzeczki wieku emerytalnego. Pozornie sprawa prosta, jak się przesrało pieniądze na wybory uciułane w związku z zagrożeniem demograficznym to teraz trzeba ludziom kazać dłużej pracować. Problem jednak w tym, że w pewnym wieku, (tu ładnie opisanym jako wiekiem starszaków) nie jest łatwo utrzymać się w pracy a już piekielnie trudno jest pracę znaleźć. Mówimy o progu 67 lat, temat dotyczył kobiet, więc jeszcze bardziej sprawa skomplikowana.

Czytam sobie i oczy rozszerzają mi się bardziej i bardziej. Państwo przewiduje pomoc dla potrzebujących pracy: specjalne kursy przygotowujące do innych zawodów, porady i konsultacje z psychoanalitykami aby dać sobie radę w tym trudnym okresie. Na pozór ok, ale o co tu chodzi?
Zapytacie do czego piję, czego ja się czepiam. Ano czepiam się tego, że to jest zwyrodniałe spojrzenie dostrzegające na każdym kroku jedynie wyborców. Tylko najszersza grupa społeczna może liczyć na pomoc i to nawet w takiej sytuacji, w której po paru minutach zastanowienia dojdziemy do wniosku, że to PRACODAWCOM trzeba pomóc w formowaniu nowych miejsc pracy.

Znowu kasa podatnika jest przesrywana przez aparat administracji państwowej, który w chory sposób powstał w wyniku walki o mandaty wyborcze. Teraz też taka sfrustrowana kobieta będzie uważała, że ktoś się nią zajął i przygotował jej specjalne kursy. I tak będzie w czarnej dupie beznadziejności. I tak pozostanie bez pracy, bo w tym samym czasie prawnicy szarpią wątrobę w sądzie pracy jakiemuś frajerowi, który w imię swoich ideałów zaryzykował i stworzył przedsiębiorstwo. Chciał biznesu? To ma teraz na karku podoczepiane jak kleszcze albo jak jakieś nowotwory: związki zawodowe, urzędy skarbowe, gminę, sąd pracy, sanepid, sranepid, zus srus, wszyscy doją jak mogą i to w świetle prawa.

Bo prawo nie jest pisane dla niego. Prawo jest pisane pod wyborców przy inspiracji grup na tyle silnych, że mogą lobbować.

No ale po co myśleć o tworzeniu miejsc pracy? Nie mówię tu o jakiś pierdołach, programach itp. Chodzi o traktowanie ludzi jak ludzi. Nie tylko masy wyborczej, która jest przy okazji każdych wyborów szczuta na siebie. Wiadomo, że zawsze każdy będzie lepiej mnożył i dodawał cudze pieniądze niż swoje. Swoje tylko dzieli i odejmuje. Zawsze padają hasła o odbieraniu kasy bogatym i dawaniu biednym.

Drugi tekst był niczym utrwalacz do tego pierwszego. Otóż wspaniały sąd administracyjny wraz jeszcze ciekawszą instytucją sponsorowaną przez owieczki polskie – GIODO rezem uwaliły pomysł wygodny dla pracodawców i dla uczciwych pracowników. Pomysł na czytnik linii papilarnych. Fajnie jest poczytać kto protestował. No kto? Lenie (w Polsce tzw. zaradni) i obiboki. Co tu dużo mówić - nieuczciwi pracownicy, którym nie uśmiecha się być kontrolowanym. Bo czytnik niby jest niehigieniczny, bo w systemie jest kilkaset punktów opisujących linie papilarne. I co? Sąd kolejny raz wydał wyrok zgodny z prawem nie pisanym dla przedsiębiorców.

Pewnie wielu z Was też pracuje gdzieś u kogoś. Obgaduje go i uważa za wyzyskiwacza. Znam to z autopsji. Ja chyba miałem jeszcze gorzej bo otoczony byłem tchórzami, którzy nawet nie mieli odwagi mnie zaatakować. Atakowali moją żonę, chcąc nadal zachować dobre relacje ze mną. Czyli nawet nie byli gotowi na rewolucję, miała być zwykła rynsztokowa robota. Nie życzę tego nikomu. Już lepiej mieć odważnych wrogów, nie pozostaje po nich stęchły smród.

Otóż każdy myśli, że prawo pracy, że przepisy, że kontrakty, że umowy, że tradycja. Nic z tego. Jak przyjdzie co do czego, to ten 'zdzierca' pójdzie z torbami a cała ekipa pozostanie bez roboty. A jeśli pozostaną bez roboty w swoje 65 urodziny? Co wtedy? Polecam felieton na temat poszukujących kobiet – starszaków.

Z pracą jak ze zdrowiem, nikt go nie szanuje o ile nie straci. Jak straci to wrócić do homeostazy nie jest już tak prosto. Duża część pewnie teraz się zbuntuje, może nawet stracę kilku czytelników ale doszedłem do pewnego spostrzeżenia i się nim dzielę.
Inaczej tego nazwać nie można - chujograjstwo zakorzenione w socjalizmie, połączone z promowaniem hasła 'badylarz' wynikające z ciągłej polskiej walki ze wszystkim. Zaczynając od władzy i nie kończąc nigdy.

Może kiedyś, na papierosku, albo na kawce (ta ostatnia też nie bierze się z nieba, ktoś za nią płaci) przyjdzie moment refleksji. Ten kto zaryzykował, kto każdego dnia może pójść z torbami to jest przedsiębiorca. To ktoś, kto kreuje miejsca pracy. Nie powinno się z nim walczyć, bo on daje pracę. Zwykle wymyślił, przygotował. Najczęściej najpierw sam zapierdzielał, aby zbudować podwaliny firmy. Teraz jest tym złym. Do czasu, do czasu, kiedy jako starszak nie trafi się na bruk może z tego powodu, że pracownik wygrał z pracodawcą narzędziami przygotowanym przez lamusów nazywających się politykami. Ludźmi bez zdania i twarzy, ludźmi których być albo nie być to zabawa w kolorowe karteczki wrzucane do białoczerwonych pudełek.

Głębsza refleksja jest jednak inna. Skoro ludzie nie widzą tej zależności, choć jest dla nich żywotnie ważna, to może i ja nie widzę zależności wokół mnie. Równie dla mnie istotnych. Co powoduje, że jesteśmy gotowi widzieć i dostrzegać rzeczy wpływające na nasze być lub nie być? Może tu politycy są największymi mistrzami. Może oni zobaczyli i dokonali wyboru. Strata godności, wyniesienie luster z domu i sejfik pełny kasy. Rachunek jest prosty.
Czy wystarczy zatrzymać się na chwilę, nabrać oddechu i rozejrzeć? Dostrzec nieuchronne zmiany organiczne powiązane z upływem czasu a więc i możliwościami kreowania naszej ścieżki. Czy rzeczywistość pozwoli na bezkarne zatrzymanie? Próbowaliście zatrzymać się w biegu po kruchym lodzie? Ja sprawdziłem to empirycznie, gdy się biegnie lód pęka za nami, zatrzymanie się to zimna kąpiel.

Nie da się jednak iść w tempie, z klapkami na oczach przez całe życie. Muszą być punkty kontrolne i może lepiej wyznaczać sobie je samemu niż czekać na bolesne przewroty w życiu. Każdy ma, moim zdaniem, do tego prawo. Zatrzymać się i zobaczyć co mamy wokoło, nie mówię tu o materialnym odbiciu bo to zazwyczaj odbiega od oczekiwań. Chodzi o to, co dla każdego jest najważniejsze, czy jest to, czy idzie w dobrą stronę, czy nie czas odwrócić się na pięcie i iść tam dokąd kieruje serce a nie schematy.

Komentarze

  1. Cytuję za Tatjanem z FB, bo mądre słowa zawsze trzeba pielęgnować:


    pytanie kto będzie pracował dręczy również rządzących: stąd ofe 3 filary itd. emerytura w tym wydaniu w jakim ją znamy ma ok 120 lat, jak przedtem ludzie dawali sobie radę? oszczędzali, dbali o dobre stosunki w rodzinie itd. truizmy ale prawdziwe i zapomniane dziś. ten sposób rozliczania emerytur zastosował kanclerz bismarck gdy ludzie żyli krótko. i ten sposób jeszcze częściowo u nas funkcjonuje. część (młodsza) ma mieć emeryturę już kapitałową.... i tu dochodzimy do kwestii sentymentymentalnych: utrzymywanie przywilejów dla różnych grup społecznych górnicy hutnicy itd, a także nonsensownego systemu rolniczego powoduje że koszta utrzymania systemu są ogromne. nonsensowna wysokośc składki powoduje ucieczkę składkowiczów w każdy możliwy sposób, stąd kłopoty i pytania kto będzie....jest jedna trafna i bolesna prawda: SAM SOBIE ZAROBISZ- oszczędzając, dbając o pracę i rodzinę żeby w potrzebie ci pomogła. tyle i aż tyle.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, czasem trzeba powiedzieć rzeczy, które wydają się oczywiste. Nazwać je po imieniu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.