W jednej chwili doznałem oświecenia i zrozumiałem leni całego Świata. Już wiem jak to jest kiedy ciepłe łóżko posiada niezwykły, paranormalny magnetyzm. A każdy członek ciała jest do niego przyciągany z potworną siłą. Zaczynam tłumaczyć sobie, jak ten ćpun, że pewnie jeszcze jest mokry asfalt, że jest za zimno i jak zmarznę na początku to potem będzie mi się gorzej jechało. Znalazłem całą MASĘ argumentów na to, że jeszcze mogę powygrzewać się w wyrku zanim wsiądę na motor. Ale sumienie, to pieprzone sumienie truło mi przyjemność leżenia. Nie mogłem sobie tak leżeć, gdy wiedziałem ile jeszcze jazdy przede mną. Dlaczego nie można tak dogłębnie się oszukać, dlaczego nie można się tak samemu zmanipulować. Tak do końca.
Tu jest motoeldorado.
Pooglądałem więc trochę materiału na kanale Arte o chińskiej prowincji, gdzie roztkliwiła mnie scena jak mały brzdąc, ma swoją michę i wcina pałeczkami to wszystko co starzy i nie ma miękkiej gry. Tak powinno być. Nie ma miękkiej gry. Idę.
Mokre siedzisko, mokry asfalt, 6 stopieńków na plusie. No nie jest super ale na pewno jest lepiej niż 1600 km wcześniej.
Wpadam na płatną autostradę (we Francji nie da się inaczej bo można się pożygać na rondach nacjonalek) w stronę Lyonu.
Orgazm.
Po prostu motocyklowy orgazm, francuzi jeszcze nie wyjechali bo dla nich jest za wcześnie. Pusta, czteropasmowa, kręta droga pod górę i z górki. Wielokilometrowe zakręty na czystym, suchym asfalcie. Kto jest w stanie to zrozumieć? Ten, kto przeżywa w Polsce. Ten, kto walczy na mokrych koleinach i na zdrapkach, kto patrzy na zakręty czy chłopeckowi nie ulało się krowie gówno z przeładowanej przyczepy.
Tu jest motoeldorado.
Jadę ile umiem i ilę mogę. To co na liczniku się nie liczy. Są po prostu zajebiste zakręty. Po bokach las, lekko żółknący z małymi sadzawkami mgły. Piękny widok. Szczególnie z perspektywy pochylonego motoru.
Co tu dużo pisać, dojeżdżam na stację benzynową (wcześniej niż oczekiwałem) i po raz pierwszy w swoim zasranym życiu widzę, macam i czuję nosem co to jest gorąca, klejąca się opona. O to chodzi.
Jestem panem świata, wiem, że to jest subiektywne odczucie ale i tak jest wspaniałe. Ruszając z bramki autostrady w zamkniętym kasku krzyczę: 'Pałuuung' i zaraz realizuję zamiary i emocje zaszyfrowane w tym słowie. Trzeba szybko nabrać dużej, bezpiecznej prędkości i cieszyć się kolejnym ruchem w przestrzeni.
Po prostu rewelacja.
Nic co piękne nie trwa zbyt długo. Przyjemności mają zwykle charakter cykliczny. Zjeżdżam w dół i tonę w większej niż zwykle sadzawce mgły. Jest nieco bardziej rozległa tak około 200 km. Widzę 2 paski autostrady więc ciągle jest bezpiecznie.
Ciekawa sprawa dotyczy percepcji mózgu. Jadąc we mgle do mózgu dociera o wiele mniej bodźców, w praktyce wydaje się więc, że jedziemy wolniej. Faktycznie tak jest, na liczniku mam 1,3 a czuję jakbym jechał z 80 na godzinę. Mało tego, nie męczę się. Fakt jest mokro, wszystko jest przemoknięte a na szybie skrapla się woda ale nie jestem zmęczony. Patrzę na GPS i widzę wokoło zbiorniki wodne. To prawdopodobnie jest miejsce, gdzie fracnuski ruch oporu miał swoją niezdobytą bazę. Partyzanci w liczbie osób dwóch, uchowali się przez całą wojnę.
Temperatura rośnie, mgła znika, zmienia się roślinność. Nadchodzi czas na zdjęcie kilku warstw ubrania bo na kompie jest już 15 stopni.
dalej...
dalej...
Komentarze
Prześlij komentarz