Aby zacząć cokolwiek robić bezpiecznie, trzeba być samemu bezpiecznym.
Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że trzeba mieć poukładane w głowie i umieć kalkulować ryzyko.
Ryzyka jako takiego nie da się uniknąć i nawet spokojniuśki domator niekoniecznie jest bezpieczny.
Pamiętam sytuację, gdy pewna kobiecina zaksztusiła (zadławiła) się kawałkiem kiełbasy. Pogotowie nie zdążyło na czas no i ciach. Koniec filmu. Większość zgonów następuje w zaciszu domowym. To śmierć mało spektakularna więc nie jest nagłaśniana. Nawet nie wypada 'dobremu' dziennikarzowi wspominać o takich dyrdymałach.
No gwałt z morderstwem, rozszarpanie przez dzikie nietoperze albo jakikolwiek incydent lotniczy zasługuje na uwagę czwartej władzy ale takie tam piardy jak statystyka i realia nie powinny wychodzić na światło dzienne.
Wobec tego żyjemy w błogim przeświadczeniu, że to co robimy jest bezpieczne i umiemy omijać wszystkie życiowe zasadzki. A ten, kto sam pcha się w kłopoty - patrz nie robi tego co inni wg standardów społecznych - wychodzi poza nawias społeczeństwa i jest ryzykantem.
Zajmując się jakąkolwiek dyscypliną można ją zgłębić, poznać zasady, znaleźć słabe punkty. Można nauczyć się funkcjonowania w zagrożeniu, jeśli to zagrożenie dostrzegamy. Jeśli żyjemy w błogostanie to jak się nauczyć działania w ryzyku? To po prostu nie pasuje.
Tak więc poznając zasady zaczynamy być bezpieczniejsi dla siebie.
Poukładanie w głowie i umiejętność kalkulacji ryzyka powinny być nabywane sukcesywnie z przemieszczaniem się naszego bytu na osi upływu czasu. Jednak nie zawsze tak jest, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że im silniejsze i bardziej odrealnione są mass media tym bardziej zaburzony jest naturalny mechanizm samonauczania i zdobywania umiejętności potrzebnych do przeżycia w zagrożeniu.
Zaczynając skoki najlepiej mieć około 30 lat, masę doświadczeń w innych sportach za sobą, być samodzielnym życiowo, mieć rodzinę i poczucie jej wartości, być inteligentym i dysponować olbrzymim zasobem szacunku do rzeczywistości.
Tja.. bardzo łatwo o takich adeptów spadochroniarstwa ale tylko we śnie. Normalnie trzeba liczyć się, że kurs rozpoczną:
No i jak teraz przemówić im do rozumu? Powiedzieć, że to bezpieczne? BŁĄD. Jak powiem, że to jest bezpieczne to rozluźnią pośladki i przy pierwszej trudnej sytuacji będzie buba.
Powiedzieć, że mogą się zabić? TAK. Świadomość bliskości śmierci jest niesamowitym mechanizmem mobilizującym a jednocześnie podnoszącym świadomość egzystencji. Nie ma co ukrywać, że zostaliśmy odarci ze śmierci. Podają ją nam jako coś egzotycznego, jak krokodyl - albinos albo napęd fotonowy. Normalnej śmierci już nie ma. Nawet nasi bliscy są ogrodzeni kratami i ktoś ma prawo do zakładania specjalnych pól, na których się zarabia.
Znowu odbiegłem od rdzenia ;)
Trudno, lub nawet nie da się przemówić do rozumu. Jako instruktor karmię się iluzją, że mam takie przeniesienie. Ale nie mogę oprzeć się realiom. Uczymy się na SWOICH błędach, cudze traktujemy jako liche ostrzeżenie, trwające bardzo krótko. Momentalnie sobie tłumaczymy, że nas to na pewno nie dotyczy. Że ten czy tamten popełnił takie lub srakie błędy ale MY napewno ich byśmy nie popełnili. To jest mechanizm wypierania. Oczywiste rzeczy potrafimy wyprzeć ze swojego postrzegania rzeczywistości. Szybko je osądzić, zaszufladkować i wypchnąć poza własny ogródek.
Jak więc bezpiecznie uprawiać skoki lub bezpiecznie żyć? Robić to na maksa. Wnikać, obserwować nie dać się omamić prostą odpowiedzią. Zgłębić temat i zbudować sobie swój własny osąd. Być tak samo ostrożnym w kalkulacjach zdarzeń na początku jak i w momencie gdy wydaje nam się, że już jesteśmy doświadczeni. Bo ryzyko jest w nas. Ryzyko, wypadki itp są wynikiem sekretnej gry pomiędzy naszą karmą, naszym ego i naszym CPU (może jest jeszcze kilku graczy w tej rozgrywce ale jak zacznę to rozstrząsać to na pewno nie będę pamiętał od czego zacząłem).
Niebezpieczeństwo zaczyna się od każdego z nas. To wina sprzętu, że zawiódł. To nie wina instruktora, że był niedouczonym kmiotem, to nie wina federacji, że nie stworzyła prodedur ani nie wina urzędu, że nie przygotował odpowiednich ram działania.
Zawsze jest to wina tego, kto zaczyna. BO TO JEGO ŻYCIE jest tu na szali. Jeśli zaufał nie temu co trzeba, jeśli nie dowiedział się jaki wziął sprzęt, jeśli nie przeczytał programu to sorka, znaczy nie zapewnił sobie bezpieczeństwa.
Oczywiście każdy z nas oczekuje, że pożyczając samochód, tenże jest sprawny. Nie będziemy rzucali się pod spód aby to sprawdzić.
Każdy też może oczekiwać, że legitymujący się papierem gość jest dobrze wyszkolonym instruktorem - oczekiwać sobie możemy.
Ale jeśli przez lata swojego życia nie wykształciliśmy intuicji. Jeśli nie potrafimy odnaleźć osób, którym warto ufać to jak można zadbać o swoje bezpieczeństwo na starcie?
Wszytko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Wszystko jest bezpieczne i nic nie jest bezpieczne. My sami definiujemy jak bezpieczne jest to co robimy.
Aktywności pozornie niebezpieczne. Albo nazwane niebezpiecznymi przyciągają swego rodzaju smakoszy. Smakoszy życia. Którzy nie boją się innych smaków poza znanym sobie społecznym barem mleczny. Niektórzy dostają sraczki i są wytykani palcami przez 'dobrych' kosumentów ale to nie ma znaczenia. Ekstremalne nie znaczy ryzykanckie, znaczy ryzykowne. Ryzykanckie znaczy, że jest się młodym smakoszem. Nieraz spotkamy się z określeniem 'kozak'. A starych kozaków ponoć nie ma. Ryzykanckie to naginanie swojego szczęścia. A nikt z nas nie wie, kiedy kończy się ten kredyt zaufania. Kiedy ludziki w grze przestają się produkować i można bez sensu zużyć ostatniego.
nie wiem czy ciąg dalszy nastąpi bo chyba za bardzo filozuję
adrenalina, czasem cel, czasem droga |
Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że trzeba mieć poukładane w głowie i umieć kalkulować ryzyko.
Ryzyka jako takiego nie da się uniknąć i nawet spokojniuśki domator niekoniecznie jest bezpieczny.
Pamiętam sytuację, gdy pewna kobiecina zaksztusiła (zadławiła) się kawałkiem kiełbasy. Pogotowie nie zdążyło na czas no i ciach. Koniec filmu. Większość zgonów następuje w zaciszu domowym. To śmierć mało spektakularna więc nie jest nagłaśniana. Nawet nie wypada 'dobremu' dziennikarzowi wspominać o takich dyrdymałach.
No gwałt z morderstwem, rozszarpanie przez dzikie nietoperze albo jakikolwiek incydent lotniczy zasługuje na uwagę czwartej władzy ale takie tam piardy jak statystyka i realia nie powinny wychodzić na światło dzienne.
Wobec tego żyjemy w błogim przeświadczeniu, że to co robimy jest bezpieczne i umiemy omijać wszystkie życiowe zasadzki. A ten, kto sam pcha się w kłopoty - patrz nie robi tego co inni wg standardów społecznych - wychodzi poza nawias społeczeństwa i jest ryzykantem.
Zajmując się jakąkolwiek dyscypliną można ją zgłębić, poznać zasady, znaleźć słabe punkty. Można nauczyć się funkcjonowania w zagrożeniu, jeśli to zagrożenie dostrzegamy. Jeśli żyjemy w błogostanie to jak się nauczyć działania w ryzyku? To po prostu nie pasuje.
Tak więc poznając zasady zaczynamy być bezpieczniejsi dla siebie.
Poukładanie w głowie i umiejętność kalkulacji ryzyka powinny być nabywane sukcesywnie z przemieszczaniem się naszego bytu na osi upływu czasu. Jednak nie zawsze tak jest, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że im silniejsze i bardziej odrealnione są mass media tym bardziej zaburzony jest naturalny mechanizm samonauczania i zdobywania umiejętności potrzebnych do przeżycia w zagrożeniu.
Zaczynając skoki najlepiej mieć około 30 lat, masę doświadczeń w innych sportach za sobą, być samodzielnym życiowo, mieć rodzinę i poczucie jej wartości, być inteligentym i dysponować olbrzymim zasobem szacunku do rzeczywistości.
Tja.. bardzo łatwo o takich adeptów spadochroniarstwa ale tylko we śnie. Normalnie trzeba liczyć się, że kurs rozpoczną:
- rozwiedzeni,
- zostawieni lub zostawiający
- w wieku przestępnym czyli 3,4 lub 5 z przodu,
- frustraci lub rozrabiaki w wieku niższym niż 3 z przodu,
- tzw ogony, czyli idący za pomysłodawcami, ciekawi nie tyle życia ile trwający w swojej sztuce przetrwania na planszy,
- pseudo militaryści - którzy z różnych względów nie wyżyli się wojsku lub w harcestwie (lub nawet w zuchach),
- i parę promilów innych ;)
No i jak teraz przemówić im do rozumu? Powiedzieć, że to bezpieczne? BŁĄD. Jak powiem, że to jest bezpieczne to rozluźnią pośladki i przy pierwszej trudnej sytuacji będzie buba.
Powiedzieć, że mogą się zabić? TAK. Świadomość bliskości śmierci jest niesamowitym mechanizmem mobilizującym a jednocześnie podnoszącym świadomość egzystencji. Nie ma co ukrywać, że zostaliśmy odarci ze śmierci. Podają ją nam jako coś egzotycznego, jak krokodyl - albinos albo napęd fotonowy. Normalnej śmierci już nie ma. Nawet nasi bliscy są ogrodzeni kratami i ktoś ma prawo do zakładania specjalnych pól, na których się zarabia.
Znowu odbiegłem od rdzenia ;)
Trudno, lub nawet nie da się przemówić do rozumu. Jako instruktor karmię się iluzją, że mam takie przeniesienie. Ale nie mogę oprzeć się realiom. Uczymy się na SWOICH błędach, cudze traktujemy jako liche ostrzeżenie, trwające bardzo krótko. Momentalnie sobie tłumaczymy, że nas to na pewno nie dotyczy. Że ten czy tamten popełnił takie lub srakie błędy ale MY napewno ich byśmy nie popełnili. To jest mechanizm wypierania. Oczywiste rzeczy potrafimy wyprzeć ze swojego postrzegania rzeczywistości. Szybko je osądzić, zaszufladkować i wypchnąć poza własny ogródek.
Jak więc bezpiecznie uprawiać skoki lub bezpiecznie żyć? Robić to na maksa. Wnikać, obserwować nie dać się omamić prostą odpowiedzią. Zgłębić temat i zbudować sobie swój własny osąd. Być tak samo ostrożnym w kalkulacjach zdarzeń na początku jak i w momencie gdy wydaje nam się, że już jesteśmy doświadczeni. Bo ryzyko jest w nas. Ryzyko, wypadki itp są wynikiem sekretnej gry pomiędzy naszą karmą, naszym ego i naszym CPU (może jest jeszcze kilku graczy w tej rozgrywce ale jak zacznę to rozstrząsać to na pewno nie będę pamiętał od czego zacząłem).
Niebezpieczeństwo zaczyna się od każdego z nas. To wina sprzętu, że zawiódł. To nie wina instruktora, że był niedouczonym kmiotem, to nie wina federacji, że nie stworzyła prodedur ani nie wina urzędu, że nie przygotował odpowiednich ram działania.
Zawsze jest to wina tego, kto zaczyna. BO TO JEGO ŻYCIE jest tu na szali. Jeśli zaufał nie temu co trzeba, jeśli nie dowiedział się jaki wziął sprzęt, jeśli nie przeczytał programu to sorka, znaczy nie zapewnił sobie bezpieczeństwa.
Oczywiście każdy z nas oczekuje, że pożyczając samochód, tenże jest sprawny. Nie będziemy rzucali się pod spód aby to sprawdzić.
Każdy też może oczekiwać, że legitymujący się papierem gość jest dobrze wyszkolonym instruktorem - oczekiwać sobie możemy.
Ale jeśli przez lata swojego życia nie wykształciliśmy intuicji. Jeśli nie potrafimy odnaleźć osób, którym warto ufać to jak można zadbać o swoje bezpieczeństwo na starcie?
Wszytko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Wszystko jest bezpieczne i nic nie jest bezpieczne. My sami definiujemy jak bezpieczne jest to co robimy.
Aktywności pozornie niebezpieczne. Albo nazwane niebezpiecznymi przyciągają swego rodzaju smakoszy. Smakoszy życia. Którzy nie boją się innych smaków poza znanym sobie społecznym barem mleczny. Niektórzy dostają sraczki i są wytykani palcami przez 'dobrych' kosumentów ale to nie ma znaczenia. Ekstremalne nie znaczy ryzykanckie, znaczy ryzykowne. Ryzykanckie znaczy, że jest się młodym smakoszem. Nieraz spotkamy się z określeniem 'kozak'. A starych kozaków ponoć nie ma. Ryzykanckie to naginanie swojego szczęścia. A nikt z nas nie wie, kiedy kończy się ten kredyt zaufania. Kiedy ludziki w grze przestają się produkować i można bez sensu zużyć ostatniego.
nie wiem czy ciąg dalszy nastąpi bo chyba za bardzo filozuję
c.d.mógłby nastąpić....hm wydaje mi się że moja intuicja mnie nie zawiodła i dobrze zaufałam...pomimo rzekomo trudnego charakteru;)
OdpowiedzUsuńzobaczę, na razie coś lżejszego napiszę. Trzeba dać odsapnąć mózguju
OdpowiedzUsuń