Przejdź do głównej zawartości

dawcy organów

Ulubiony temat fotelowców - kolejny rozmazany dawca organów. Oczywiście z motocyklisty tych organów za bardzo nie ma jak wykorzystać. Może jakieś trardsze tkanki pójdą do recyclingu a mimo to przyjęło się nazywać  motonitów dawcami organów.
Jak się dziwić, że wypadków jest cała masa i faktycznie jazdę na motocyklu można nazwać aktywnością bardzo niebezpieczną jeśli tak dużo okoliczności składa się na trudną do przeżycia rzeczywistość.


  • Po pierwsze nauka jazdy jest de facto nauką zdawania egzaminu. Jazda po ósemce jest ważniejsza niż nauczenie hamowania przednim kołem lub hamowania pulsacyjnego - dużo ważniejszego niż przy prowadzeniu katamarana. Tak więc kilkanaście godzin + egzamin to stanowczo za mało aby bezpiecznie wypuścić młodego motonitę na polskie drogi.

Jednak oni wyjeżdżają. Tak jak ja wyjechałem. Dopiero po zdaniu egzaminu zacząłem się uczyć. Czytałem fora dyskusyjne, jeździłem z paczką łobuzów wokół Warszawy, dopytywałem się o technikę. Tu zainteresowanie wydaje się być bezpośrednio połączone ze zwiększaniem możliwości przeżycia.
Książki o nauce jeżdżenia na motorze w weekend pozostawiam bez dyskusji. Fajne ale raczej przydatne tylko dla tych, którzy jeszcze się nie zdecydowali na naukę jeżdżenia.
Sporo kilometrów przekręciłem (na początku dzień bez wyjaranego baku paliwa był dniem straconym a każda okazja była idealna aby podjechać motorem i coś załatwić) zanim dowiedziałem się z jednego z for, że patrzeć trzeba tam, gdzie kończy się zakręt, wtedy jest łatwiej go pokonać. Chyba jak w większości morderczych dyscyplin i tu nie ma porządnego podręcznika. To ciekawe, że tam gdzie naprawdę potrzeba materiałów szkoleniowych tam jest ich jak na lekarstwo.

  • Po drugie - polskie drogi. Każdy z nas je zna ale doświadczenia czerpane z jazdy na dwóch kółkach są dużo bardziej ekstremalne. W samochodzie nie zdajemy sobie sprawy, że malowanki na jezdniach leciutko okraszone wilgocią zamieniają się w maleńkie lodowiska. Próba zahamowania albo zakrętu na białym zwykle grozi szlifem. Brud, piach - bo przecież po co umyć koła traktoruju gdy się wyjeżdża z pola na asfalt. Krowie, świńskie i mieszane gówno, które w wyniku działania siły odśrodkowej zlewa się z przyczepy właśnie na przyczynie tejże siły odśrodkowej czyli zakręcie. Podłużne koleiny + plus deszcz = szczęścia życzy zakład pogrzebowy Haron. Wreszcie zdrapki, robione z taką finezją i tak kunsztownie zakręcone, ze koło wpada w rowki jak igła gramofonowa i gra taką muzykę jaką skomponował operator asfalto-szlifierki. 

No nie da się. Człowiek chciałby aby sobie pojeździć aby było cacy a tu radość niknie w zestawieniu ze świadomością zagrożenia. Ta świadomość, zwykle wzrastająca wraz z upływem czasu jest hamulcem w wielu zwariowanych pomysłach. Jest też ambasadorem przeżywalności.

  • Po trzecie - sezonowość i cykliczna fantazja ułańska. Mamy przecież w Polsce około połowy roku, gdzie można w miarę komfortowo pojeździć. To niemal dokładnie pokrywa się w ramach czasowych do sezonu skoków spadochronowych. I podobne schorzenia toczą te sporty. Po zimowej połowie roku, motocyklistę roznosi. Motor jest dopieszczony (nie mój) i gotowy do jazdy. Ledwo śnieg znika już słychać gwizd silników. A tu zimny asfalcik a więc twarde oponki, a tu resztki soli na jezdniach, dziurki po zimie, odzwyczajeni od motocykli kierowcy samochodów. W drugiej ręce fantazja ułańska. Brak wyobraźni - zwykle połączony odwrotnie proporcjonalnie do wieku. No i bach. 

Potem widać krzyżyki i kaski a obok znicze. Czy dla kogoś jest to nauka? To tak z powiedzeniem, że podróże kształcą...Ale tylko wykształconych. Uczymy się na swoim cierpieniu i na swoich błędach. Szczęściem jest, gdy możemy swoje błędy przeżyć i poprawić inaczej ten proces jest powiedzmy nieefektywny.

z górki na pazurki

  • No i sprawa czwarta. Brak kultury sprzedażowej, brak ram bezpieczeństwa. Mając plastikową przepustkę do raju wydaną właśnie przez lokalny wydział komunikacji + wsparcie finansowe dzianych starych. Młody, gniewny niuniuś kupuje sobie coś, co powinno przez parę lat być tylko zdjęciem na drzwiach. A w tym czasie uczyć się przeżycia. 

Piękna mądrość o prędkości która jest warunkowana umiejętnościami hamowania powinna być rozszerzona do możliwości korzystania z szybkich motorów po nabraniu pewnego stażu na mniejszych pojemnościach. Żeby choć sprzedawca sprawdził, czy użytkownik może podnieść swój motocykl z ziemi. Zobaczył od jakiego czasu ma prawo jazdy. Jeśli w ogóle ma bo często gęsto (sam znam kilku) jeździ się totalnie bez uprawnień na taki pojazd. U nas przyjęte jest, że to taka forma kozactwa ale przecież jest to zagrożenie nie tylko dla kierującego ale dla wszystkich znajdujących się w pobliżu. Można więc kupić sobie każde cacko, będące narzędziem samobójstwa w rękach początkującego.

W ramach dłużej trwającego zachwytu hiszpańską ziemią, dobrze wkomponowana w całość odczucia jest możliwość fajnego jeżdżenia motorsem. Ronda, zakręty, jazda z góry i pod górę, czysty asfalt (no mógłby być jeszcze czystszy ale dla mnie - samouka z Polski to jest super czysty) temperatury do jazdy przez cały rok i kierowcy przyzwyczajeni do obecności motorów - to istny raj.
Zastanawiam się nawet, czy nie namawiać do przyjazdów treningowych. Bogatsi mogliby sobie zabrać motor na przyczepkę i zimę wykorzystać do nauki jazdy na swoim koniu a w wersji ekonomicznej można przyjechać i wynająć motor z wypożyczalni.
Codziennie sobie uruchamiam Hondę i sobie objeżdżam ronda i kręte jezdnie. Przyzwyczajenie do zakręcania i liczba zaliczonych zawijasów jest mniej więcej taka jak jeden dzień w Hiszpanii do jednego miesiąca w Polsce.
Już niewiele brakuje do zamknięcia ;)
Jest też tor w Walencji. Tam co roku jeżdżą krucjaty motocyklistów, nie ukrywam że chodzi mi po głowie małe doszkalanie - bo tego nigdy nie jest zbyt dużo.
Na razie zbliżam się niebezpiecznie do zamknięcia opony, już ładnie zaokrągliło się na oponie znamię z długiej prostej i teraz na odcinkach, gdzie jest więcej zakrętów niż prostych może się doszlifuję do równego łuku.
Tak więc poza klasycznym zwiedzaniem, poza turystyką rowerową, poza skokami z samolotu można tu uprawiać również zajebiaszczą jazdę na motorach. To kolejny argument do zastanowienia się nad miejscem do spędzania wolnego czasu.
Jeśli nadal się wahacie i ostatnio nie odwiedzaliście to sprawdźcie co jeszcze ciekawego można tu robić. Skoki w Hiszpanii

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi