Wędliny są wyrobami coraz mniej mięsnymi. Może pod względem etyki to jakiś postęp. Zamiast mięsa mamy w nich coraz więcej ciekawych preparatów. Polepszacze smaku, stabilizatory, aromaty, substancje żelujące. No po prostu cyrk na kółkach.
Jeśli taka wędlina ma poleżeć na półce sklepowej to jest zakonserwowana jak faraon przed zawinięciem bandażami.
Potem, w żołądku trawienie jest utrudnione w podobnym stopniu.
Warto więc zrobić sobie coś do kanapek lub na obiad samemu.
Jak w prostu sposób zrobić sobie kulinarnie dobrze? O tak, jak napiszę poniżej. Potrzebujemy trochę kasy na zakup mięsa i paru przypraw. Potrzebujemy być posiadaczami piekarnika i mieć popłacone f-ry za energię.
Potrzebujemy spędzić w kuchni kilkadziesiąt minut i mieć oko na pieczyste przez jakieś dwie godziny.
W sklepie (lub na bazarku) kupujemy karkóweczkę. Tak około kilograma, bo jak już będziemy grzali piekarnik to niech tam coś konkretnego się znajdzie. Kupujemy również główkę czosnku, jakieś pachnące zioło (tymianek, majeranek, zioła prowansalskie lub co nos sobie wybierze), musztardę. Zakładam, że w domu są w zapasach: sól (niekoniecznie przemysłowa, raczej normalna – sól kuchenna) oraz oliwę względnie olej.
Dnia poprzedniego względem tego, gdy włączycie piekarnik, trzeba mięso przygotować. Opłukać, położyć na desce. Wykonać energicznie rany nakłute cienkim nożykiem, mniej więcej naście ciosów. Pół słoiczka musztardy przekładamy do kubeczka, dokładamy do niego wyciśnięte pół dużej główki czosnku lub całą małą. Może być też cała duża ;) To nie jest karabin i nikt tu nie będzie fochów strzelał. Dokładamy płaską łyżeczkę soli kuchennej i dużo pachnącego zioła. Kieliszek lub dwie łyżki oliwy. Mieszamy do uzyskania w miarę jednorodnego sosu. Sosem nacieramy mięso i wsadzamy je do torebki foliowej. Odkładamy w chłodne miejsce ale nie do lodówki. Niech przejdzie solą i zapachami z sosu. Dnia następnego, może być już rankiem. Włączamy piekarnik. Mięso zawinięte w aluminiową folię lub wsadzone w rękaw do pieczenia układamy na naczyniu do pieczenia. Może być to naczynie ceramiczne, metalowe, szklane lub nie wiem jeszcze jakie ale żaroodporne. Piekarnik nastawiony na 200-250 stopni. Grzanie z góry i z dołu. Jeśli to piekarnik gazowy to mięso niech będzie wysoko, tam gdzie temperatura na górze i dole pieczystego będzie podobna.
Pieczemy minimum godzinę na kilogram. Proponuję troszkę mniejszą temperaturę, czyli około 200 i 2 godziny pieczenia. Jeśli kark prosiaka był nabity jak u pakera i porcja nie jest cienka to można jeszcze trochę dłużej potrzymać w piekarniku. Patrzcie po prostu do środka, co jakiś czas, czy się nie robi murzynek bambo i nie dymi. Na ostatnie naście minut można odwinąć górę folii to mięsko będzie ładnie przyrumienione.
Teraz mamy dwie drogi mistrza zen. Albo zaciskamy zęby i czekamy aż wystygnie – potem możemy kroić na cienkie plasterki i jeść z pieczywem obowiązkowo z musztardą lub chrzanem. Albo gotujemy zawczasu kartofelki – boże wielki – i przystępujemy do odkrojenia grubego plastra, który znajdzie się na talerzu z ziemniaczkami.
Jeśli to druga droga, to z naczynia od pieczenia odzyskujemy to co wyciekło. Nieraz trzeba będzie to wyskrobać, bo już może być wysuszone. Ale to nic, na bazę do sosu się nadaje. Do kubeczka wrzucamy wyskrobki lub wlewamy to co zostało na naczyniu, dodajemy trochę czosnku, trochę ziół, trochę mleka albo jogurtu i mieszamy blenderem.
Pisałem na początku, że proste no nie? Pewnie, że proste.
Warto więc zrobić sobie coś do kanapek lub na obiad samemu.
Jak w prostu sposób zrobić sobie kulinarnie dobrze? O tak, jak napiszę poniżej. Potrzebujemy trochę kasy na zakup mięsa i paru przypraw. Potrzebujemy być posiadaczami piekarnika i mieć popłacone f-ry za energię.
![]() |
pieczony karczek wieprzowy do jedzenia gotowy |
W sklepie (lub na bazarku) kupujemy karkóweczkę. Tak około kilograma, bo jak już będziemy grzali piekarnik to niech tam coś konkretnego się znajdzie. Kupujemy również główkę czosnku, jakieś pachnące zioło (tymianek, majeranek, zioła prowansalskie lub co nos sobie wybierze), musztardę. Zakładam, że w domu są w zapasach: sól (niekoniecznie przemysłowa, raczej normalna – sól kuchenna) oraz oliwę względnie olej.
Dnia poprzedniego względem tego, gdy włączycie piekarnik, trzeba mięso przygotować. Opłukać, położyć na desce. Wykonać energicznie rany nakłute cienkim nożykiem, mniej więcej naście ciosów. Pół słoiczka musztardy przekładamy do kubeczka, dokładamy do niego wyciśnięte pół dużej główki czosnku lub całą małą. Może być też cała duża ;) To nie jest karabin i nikt tu nie będzie fochów strzelał. Dokładamy płaską łyżeczkę soli kuchennej i dużo pachnącego zioła. Kieliszek lub dwie łyżki oliwy. Mieszamy do uzyskania w miarę jednorodnego sosu. Sosem nacieramy mięso i wsadzamy je do torebki foliowej. Odkładamy w chłodne miejsce ale nie do lodówki. Niech przejdzie solą i zapachami z sosu. Dnia następnego, może być już rankiem. Włączamy piekarnik. Mięso zawinięte w aluminiową folię lub wsadzone w rękaw do pieczenia układamy na naczyniu do pieczenia. Może być to naczynie ceramiczne, metalowe, szklane lub nie wiem jeszcze jakie ale żaroodporne. Piekarnik nastawiony na 200-250 stopni. Grzanie z góry i z dołu. Jeśli to piekarnik gazowy to mięso niech będzie wysoko, tam gdzie temperatura na górze i dole pieczystego będzie podobna.
Pieczemy minimum godzinę na kilogram. Proponuję troszkę mniejszą temperaturę, czyli około 200 i 2 godziny pieczenia. Jeśli kark prosiaka był nabity jak u pakera i porcja nie jest cienka to można jeszcze trochę dłużej potrzymać w piekarniku. Patrzcie po prostu do środka, co jakiś czas, czy się nie robi murzynek bambo i nie dymi. Na ostatnie naście minut można odwinąć górę folii to mięsko będzie ładnie przyrumienione.
Teraz mamy dwie drogi mistrza zen. Albo zaciskamy zęby i czekamy aż wystygnie – potem możemy kroić na cienkie plasterki i jeść z pieczywem obowiązkowo z musztardą lub chrzanem. Albo gotujemy zawczasu kartofelki – boże wielki – i przystępujemy do odkrojenia grubego plastra, który znajdzie się na talerzu z ziemniaczkami.
Jeśli to druga droga, to z naczynia od pieczenia odzyskujemy to co wyciekło. Nieraz trzeba będzie to wyskrobać, bo już może być wysuszone. Ale to nic, na bazę do sosu się nadaje. Do kubeczka wrzucamy wyskrobki lub wlewamy to co zostało na naczyniu, dodajemy trochę czosnku, trochę ziół, trochę mleka albo jogurtu i mieszamy blenderem.
Pisałem na początku, że proste no nie? Pewnie, że proste.
Z tym zaciskaniem zębów to będzie ciężko ;) ale przepis na święta jak znalazł :)
OdpowiedzUsuńZrobiłam karkówkę wedle tego przepisu. Rewelacja. Super jest też to, że sama to zrobiłam i miałam z tego masę radości. Dzięki spadochroniarzu!
OdpowiedzUsuń