Przejdź do głównej zawartości

Wypad do Sevilli - wyprzedzić front pogodowy

Dornier - niezła maszyna
Z kilku powodów trafiliśmy do Sevilli. Można to nazwać zrządzeniem losu, lub wypadkową kilku zdarzeń. Po pierwsze załamanie pogodowe, które obiektywem nieobiektywnych mediów informacyjnych przypomina sceny z filmu 2012. Powodzie, śnieg, błoto, wybuchające wulkany na Majorce. W relacjach rozpaczliwe krzyki i zawodzenie. Bez prozac'u nie da się tego znieść.
Z drugiej strony Brams wybrał sobie termin kursu AFF obejmujący jeden weekend. Nawet na Hiszpanię to trochę ryzykowne. Skoczył parę razy, ociera się o końcówkę szkolenia ale przed następnym weekendem wraca do domu.
W kolejnym splocie zdarzeń motyw przewodni odgrywa wojskowa Casa. Skoczkowie z Castellon, którzy na co dzień łupią z 6-cio osobowej cessny mieli wreszcie dużego ptaka. Naskakali się przez 5 dni i wrócili do pracy aby zregenerować portfele.
Front pogodowy 2012 powoli przewala się nad Hiszpanią ale Sevilla jako pierwsza wychodzi spod kołdry chmur i rozświetla ją słońce. Wsiadamy więc w autko i prujemy. Dystans nie jest jakiś straszliwy biorąc pod uwagę, że można go pokonać niepłatnymi autostradami. 740 kilometrów to jakieś 9-7 godzin w zależności od prędkości.
Wyszkolony na polskich, dziurawych, krzywych, wąskich drogach mknę z uśmiechem obserwując jak zmienia się czas przybycia na miejsce. Z 20.15 zszedłem do 18.30 gdy w lusterku bocznym zobaczyłem refleks świetlny.
To było dziwne bo słońce jeszcze nie wyszło zza chmur, niestety błysk pochodził ze stojącego za krzaczorami nieoznakowanego autka. Zameldowałem załodze wozu, że błysnęło. No ale luzik, samochód polski, zanim zdjęcie trafi do Polski i potem znowu do mnie to jakiś czas minie.

A tu nie, kilometr dalej stoją 3 oznakowane wozy policyjne, wydzielony pas do zatrzymania i kroją. Jadącego przede mną i mnie. Na minikompie mają już informacje o mojej prędkości.
Postawa policjanta nie wzbudza żadnych wątpliwości – nie ma mowy o żadnej próbie 'dogadywania' się. Nie interesuje go gdzie pracuję, ile zarabiam i przymilania się o jakąś kasę. Wypełnia na swoim minikompie dane z mojego prawa jazdy. Uwaga, gościu posługuje się językiem angielskim, mocno łamanym ale zupełnie zrozumiałym.
Zostałem poinformowany, że nie mając karty rezydenta muszę zapłacić mandat gotówką na miejscu, w przeciwnym razie zostanę zatrzymany a samochód będzie odstawiony na policyjny parking do czasu uregulowania należności. Po wpisaniu danych pokazuje mi jaka wyszła należność. 150 Euro, no kuerwa ładnie, to więcej niż koszt przebazowania samochodu z Castellon do Sevilli. Dochodzą też punkty karne. A więc porzućcie nadzieje piraci drogowi jadący na wysezonowanie punktów za granią Polski. W strefie Schoengen nie da się tak, choć prawodawstwo hiszpańskie w zestawieniu ze słonymi opłatami daje mniej punktów karnych. Za niewinne przekroczenie o 46 km/h dostaję 150 Eurosków i tylko 2 punkty. Wszystko wydrukowane na małej drukareczce ogumowanej, z własnym zasilaniem, połączonej bezprzewodowo z zabawką policjanta. Lżejszy o sporą kasę, zamienioną na dwa wydruki jadę dalej.

W samochodzie sytuacja napięta bo nikomu nie podoba się, że wypłynęły bezpowrotnie trzy pięćdziesiątki, które stanowią bardzo poważny potencjał nabywczy.
Półtorej godziny później, gdy w środku już prawie wszyscy śpią z nieba, relatywnie względem ziemi, zostaje zsunięta kołdra i pojawia się słoneczko. Niemal w tym samym miejscu mijamy charakterystyczną dla okolic Sevilli elektrownię słoneczną, gdzie sterowane automatycznie zwierciadła wklęsłe kierują strumienie światła w jedno miejsce. Na wysokim postumencie jest serce elektrowni, skupiające na sobie promienie z setek ogromnych zwierciadeł. W tym miejscu jest piekło, palenisko całego urządzenia. Z daleka, choć jest jasno, wygląda to jakby ktoś zapalił olbrzymią pochodnię.

Wypracowane przekroczeniami prędkości minuty wykorzystaliśmy na podjechanie na strefę. Po trzech latach naszej nieobecności widać zmiany. Bollullos de la Mitacion wzbogaciło się o centra handlowe. Dokończono inwestycje deweloperskie i wszystko zaczyna wyglądać jak kolejna dzielnica jednego z największych miast Hiszpanii.
Strefa zrzutu wita nas zachodem słońca. Część ludzi już odjechała, samolot wtaczają do hangaru. Przyjemnie jest znowu zobaczyć niesamowitą maszynę jaką jest dornier z dwiema turbinami waltera. Zgodnie ze starym powiedzeniem, nikt nie zabroni kotu pić mleka a Niemcom konstruować dobrych samolotów.

Skydive Spain, nie ma może tak rzucających na kolana widoków jak Skytime ale mają za to dwa samoloty z czego jeden na 9 a drugi na 18 osób i latają na 4600 metrów.
Lokujemy się w hostelu dla studentów. Zastanawiam się, czy nie zacząć jakiś studiów jak takie warunki są oferowane jako akademickie. Czyste pokoje z łazienką, aneksem kuchennym, klimatyzacją i wypierdzistym internetem. Gra się na basie. Chłopaki (dwa Tomki) rozlokowali się w pokoju obok nas czekając Burzę (trzeciego Tomka).
Burza jak hiszpański prawdziwek (od dłuższego już czasu rezyduje w Ocanii k. Madrytu) ruszył do nas w odwiedziny bez GPSa więc pozwiedzał sobie trochę Sevillę zanim do nas trafił. Przybył, poopowiadał co tam panie w polityce i do wyr.
Na strefie powitanie ciepłe, nie powiem aby łza się w oku nie zakręciła. Po trzech latach stara kadra doskonale nas rozpoznaje. Widać, że spotkanie jest miłe tak samo dla nich jak i dla nas.

Rejestrujemy się i tu buba. W manifeście chcą ode mnie książkę skoków. Szczęka mi opada, zrobiłem się na tyle leniwy przez tyle lat, że od jakiś 7-9 lat nie prowadzę książki. No tak, ale procedura wymaga sprawdzenia. Tłumaczę, że na licencji USPA poza uprawnieniami jest też info o tym, że mam ponad 5k skoków i ponad 60h swobodnego spadania. Nie upieram się przy 7 tysiącach bo i tak to nic nie zmieni. Skończyło się na tym, że poprosiłem o kontakt w właścicielką strefy celem uwiarygodnienia mojej osoby. Uff, przeszło.

Teraz w powietrze. Brams ma skończyć kurs. Ma ale sabotuje. Trzeba znowu go łapać, choć w przerwach robi dobrą strzałę i ładnie robi obroty.
Wytaczam najstraszniejsze działo. Działo wizualizacji. „Brams” wyobraź sobie, że masz kartę kredytową, na której zgromadziłeś całe życiowe oszczędności. Nie da się ich odtworzyć, to ostatnia karta i los chciał, że trzymasz ją ściśniętymi pośladkami. Jeśli rozluźnisz chwyt to karta w skoku wyleci i nigdy jej nie znajdziesz.
Działanie piorunujące. Stabilny i nawet na plecy go nie można wywrócić. Obroty OK, wszystko ok a więc dali mi jazda z kursu w samodzielność.
Wot i Brams zrobił AFF, zaczynając w Polsce, kontynuując w Castellon i skończywszy w Sewilli. Zaliczył przy tym Cessnę Gradn Caravan, Cessnę 206 i Do-28

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.