Przejdź do głównej zawartości

Spadochroniarstwo: Skoki tu i tam - to nie takie proste

Strefy zrzutu w Hiszpanii
W Hiszpanii znajduje się 5 znaczących stref zrzutu. Znaczących, czyli skoki odbywają się regularnie, przez cały rok a wysokość to 4000 metrów. Powiedzmy taki standard skydiverski.

Największa z nich to bez wątpliwości Empuria Brava, gdzie kilka lat temu świętowano wykonanie milionowego skoku. Empuria Brava położona jest na wybrzeżu Morza Śródziemnego tuż przy granicy z Francją.

To wielkie przedsięwzięcie, strefa uważana jest za jedną z największych na świecie i jedną z największych w Europie.
Dwie, blisko siebie położone strefy zrzutu Ocańa i Lillo przyklejone są do Madrytu. W porównaniu do EB są kameralne, ale w zestawieniu z innymi europejskimi miejscami do skakania są całkiem na wypasie. Skacze się tam z Pilatusów PC6, strefy działają przez cały rok i dysponują olbrzymim potencjałem.

Strefa w Castellon jest najmniejszą ze wszystkich w Hiszpanii. Położona przy samej plaży, kameralna, opierająca działalność na dwóch Cessnach 206 soloy jest niewątpliwie miejscem, które trzeba zobaczyć i obskoczyć ale na tłuczenie cyfry nie ma co zbytnio liczyć.
Wreszcie wysunięta najbardziej na południowy zachód Sevilla. Dornier, Turbofinist (a na większe imprezy dwa Dorniery) i intensywne latanie niemal przez cały rok. Uwaga, tylko w tym miejscu jest przerwa letnia w skakaniu, po prostu temperatury stają się nie do wytrzymania.

Ale do czego piję. Otóż te wszystkie strefy akceptują proces szkolenia spadochronowego USPA. Dla młodych spadochroniarzy albo dla tych, którzy mój blog czytają choć nie skaczą. USPA to United States Parachuting Association – czyli amerykańskie stowarzyszenie spadochronowe. Jest to największa organizacja zrzeszająca ponad 33 tysiące, za przeproszeniem, członków.

Na zdrowy rozsądek nie ma nic dziwnego w tym, że kraj w którym skoki nie są tak popularne jak w USA akceptują a nawet przyjmują know how takiego molocha.
Bezpieczeństwo, przepisy i procedury są pisane krwią skoczków. Nie ma w tym żadnej przesady. Po prostu przy zbyt małym poziomie szczęścia, niektórzy wdeptują w luki systemowe a jeśli ludzików w grze już więcej nie ma to jest game over. W zasadzie nie ma znaczenia czy jest to luka w procesie szkolenia, czy w organizacji skoków, czy też jakaś buba techniczna – brak szczęścia jednostki jest materiałem wsadowym do napędzania maszyny naprawczej. Każda tragedia służy więc wtórnie do dalszego uszczelniania systemu bezpieczeństwa.

Centralizacja, liczba danych wsadowych i CZAS działania tego aparatu może powodować powstanie spójnych zaleceń i procedur bezpieczeństwa. W przypadku amerykańskiego, łopatologicznego podejścia do procedur zaowocowało to faktycznie najdorodniejszym i całkiem smacznym owocem wiedzy.

Jak widać europejskie państwo nie ma problemu z przyjęciem wiedzy spoza UE. Faktycznie można jeszcze dostrzec BPA British Parachuting Association. Mniejsze, lecz prężne i korzeniami tkwiące w historii większego amerykańskiego brata. To stowarzyszenie i jego system licencjonowania i szkolenia również jest akceptowane w Hiszpanii.
To co świeżakowi wydaje się naturalne dla skoczka z Polski znającego zarys realiów będzie powodowało przecieranie oczu w geście niedowierzania.
Jak to? To u nas (domyślnie w Polsce) trzeba uznawać przed Prezesem Urzędu Lotnictwa Cywilnego każdą licencję zagraniczną a tu po prostu można skakać? A tak. Mało tego, tutaj można od razu szkolić się w tym systemie. Instruktorzy mogą szkolić w ramach członkostwa USPA lub BPA. Jest to rozwiązanie nie tylko wygodne ale i bezpieczne.
Ale u nas (patrz nawias powyżej) musi być bardziej i lepiej. Najlepiej z huzarskimi skrzydłami i tysiącem pieczęci, wróć z połową tysiąca i dwustoma hologramami.

Kto wie dlaczego tak właśnie jest? Sądzę że przykład, który zaraz postaram się naświetlić jest przykładem pierdolnika nie tylko w sportach lotniczych.
Na całym cywilizowanym świecie spadochroniarstwo traktowane jest jako działalność sportowo rekreacyjna. Tak jak snowboard lub kiting. Oczywiście na potrzeby licencjonowania, utrzymania bezpieczeństwa i jakości szkolenia działają stowarzyszenia lub federacje, które opiekują się pasjonatami zabawy w powietrzu. Może nawet bardziej trafne byłoby określenie, że skoczkowie zrzeszają się aby nie było bałaganu i aby żadna wyższa instytucja nie czepiała się.

Takowoż i my mamy swoje stowarzyszenie – Aeroklub Polski {tadam tadam – tu grają fanfary w niebiesiech} Aeroklub Polski jest członkiem Federation Aeronautiqe Internacionale. To gruba sprawa, bo faktycznie FAI trzęsie całym amatorskim i sportowym światkiem lotniczym. Standaryzuje, unifikuje, organizuje a nawet przyświeca niektórym przedsięwzięciom.
Ale cóż z tego, skoro AP w Polsce znaczy tyle co przycisk do papieru. Licencje wydawane przez AP są honorowane na całym świecie z wyjątkiem jednego kraju – którego? Już pewnie się domyślacie – oczywiście można sobie ją wsadzić w dupsko celem identyfikacji zwłok, gdy człowiek targnie się na życie po konfrontacji z realiami.
Dlaczego tak jest. Kolega kolegi mówił mi a ja się oczywiście tego wyprę, że przy tworzeniu projektu prawa lotniczego ważniejsze było otwarcie furtek do rozdrapania dawnych powojskowych lotnisk i lądowisk. Tzw grupa lobbująca była zainteresowana najbardziej tym właśnie faktem. Aby dokument wyglądał na cacany, koledzy kolegów mieli przygotować fragmenty dotyczące licencjonowania oraz lotniczych badań lekarskich.
Może to tylko plotka ale jakże dopasowana do realiów. Jeśli kolega z GILC (tu trochę jak z E.Wedel i 22 lipca – ULC wcześniej był GILCem) przygotowuje system licencjonowanie to przecież zrobi to tak aby mieć przy tym w przyszłości robotę. No i następcy w ULC mają, papierologię z najwyższej półki aż im z ucha krew leci od walenia pieczątkami na każde świadectwo kwalifikacji.

Jeśli kolega z dużego ośrodka badań lotniczo lekarskich przygotowuje część dotyczącą badań to też nie zapomni o groźbie bezrobocia. I co? I fajnie jest, w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii, w Stanach nie trzeba badań do skoków. W innych krajach czasem papiurek od internisty. A u nas? Jak zwykle ze skrzydłami huzarskimi klasa 3 lotniczo lekarska.
Nie dam sobie zamydlić oczu kwestią bezpieczeństwa. To samo ministerstwo dla operatorów ponad tonowych skorup rozpędzonych do ponad 100 km/h, które wpadają i miażdżą ludzi na przystankach (bo nie chciało się nauczyć na kursie kontrolowania poślizgu) wymaga namiastki badań dla skoczków.
A dlaczego nie można tak jak paralotniarze zaakceptować prawa jazdy i zawartych w nim badań wstępnych? Dlaczego? Patrz dwa akapity wyżej.
Człowiek chciałby sobie polatac, a tu kurwa nie da się, no po prostu nie da się, zawsze coś, zawsze kurwa coś (cytat z muniesi)

Czy coś można teraz zmienić? Wątpliwa sprawa, zanim skoczkowie się dogadają i założą nowe stowarzyszenie upłynie zbyt wiele wody w rzekach. Tym bardziej, że każda próba, każda inicjatywa postrzegana jest przez pozostałych jako próba zagarnięcia władzy. Siedzimy w gorącej smole a jak ktoś proponuje wyjście i wychyla się zanadto to zaraz jest ściągany z powrotem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi ...

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.