Przejdź do głównej zawartości

Wycinka ciąg dalszy i końcowy zarazem

W tak zwanym międzyczasie wynajmowany od ukraińskiej firmy turbolet zechciał się zepsuć. Dobrze, że awaria turbiny nie stanowiła żadnego zagrożenia dla zdrowia skoczków, wysiadając przy próbie. Tak więc niedziela weekendowa, zaznaczę, że jeśli ktoś chce kalkulować gwarancję na samolot to ma 5 miesięcy względnie dobrej pogody czyli jakieś 20 weekendów. Spośród tych weekendów, trzeba jeszcze ze 20% odjąć na niesprzyjającą pogodę i zostaje nam 16 do wylatania.

I tu odpada niedziela. Skoczkowie przyjęli to względnie spokojnie choć jak zwykle nie zabrakło mendzących klapouchów, którzy musieli gdzieś wylać swój jad pochodzący z samego wnętrza serca.

Dla nas zaczęło się małe piekło. Jeszcze przed południem wsiadłem w auto i pojechałem do Kijowa. Takie tam 1000 km w jedną stronę po wyjątkowo kijowych drogach. Z rozmowy z menadżerem dowiedziałem się nic, co oznaczało daj sobie radę sam. No to w auto i 1000 km z powrotem, po drodze telefony. Prysznic i do czeskiej Pragi.
Lata odwiedzić Czech, uprawnienia tandempilota zrobione tamże u Vlastika pod koniec poprzedniego milenium przydały się. Złapałem kontakt na operatora, który po ujrzeniu eurosów na biurku przekonał się do przylotu turboletem na parę weekendów.
Od początku tego kontraktu wiedziałem, że nawet przy pierdyliardzie tandemów na swoje nie wyjdę ale chodziło o sprawy wizerunku. Moi milusińscy konkurenci i tak co roku rozpuszczali wici, że albo nie żyję albo nie będę miał samolotu albo lotniska, albo certyfikatu więc trzeba było podjąć środki bezpieczeństwa.

Zadziałało to może mało ekonomicznie ale jako prezentacja determinacji na pewno dobrze. Pewnie sprzyjało to poglądowi, że jakoby sram pieniędzmi. Nawet sobie nie chcę tego wyobrażać jak mogłoby być realizowane sranie pieniędzmi – bardzo bolesne zajęcie i jak przy wielu formach niegodnego zarabiania mogłaby boleć od tego dupa.
Czeski samolot sobie latał, ja wyobrażałem sobie jak ulatują stówki z każdą minutą bezpowrotnie a tu nowy problem. Przychodzi silnik do l-410 z Ukrainy. Jak zwykle nie pofatygowali się z zapytaniem, jak chciałbym aby został odprawiony.
Wynikiem tego mam problem na prawie dwa tygodnie. Papierologia zostaje jednak skompletowana i można przystąpić do demontażu i montażu.
Nowa turbina (no może nie nowa ale po generalnym remoncie w Charkowie) przyjechała w kapsule podobnej do prastarego batyskafu. Dwóch mechaników, jeden HDS, 12 godzin pracy i kilkadziesiąt litrów wypasionego oleju Mobil.

Trzeba przyznać, że wygląda imponująco praca specjalistów. Podobno taka wymiana na linii montażowej w czeskich Kunovicach może trwać 2 godziny. Samoloty z tych czasów co turbolet, an-28 i wiele inny były budowane w bardzo charakterystyczny sposób, tak przyjaźnie pod kątem wojska i ewentualnej wojny.
Dolatałem do końca sezonu ukraińskim samolotem i miałem już serdecznie dość. Posiwiałem przez ten sezon i stwierdziłem, że wolę droższy ale dzierżawiony od europejskiego operatora samolot.

Decyzja podyktowana zmęczeniem. Decyzja znowu nieekonomiczna, szczególnie trudna w Polskich realiach. Kilka stref zrzutu (4 w porywach do 5ciu) walczą między sobą o tą samą grupę klientów. Najczęściej walka przejawia się zawoalowanym dumpingiem cen. Skoczkowie się cieszą ale to krótka, moim zdaniem, radość. W Niemczech (przy kilkudziesięciu strefach zrzutu) normalne jest, że cena biletu na 4000 to około 30 euro, nieraz więcej. W Polsce utrzymuje się na poziomie 20 euro. Przy takiej samej cenie paliwa, takich samych kosztach użytkowania samolotu. Czy to dobrze? Dla tych, co nic nie potrzebują poza samolotem – tak. Dla innych już krucho. Bo niby jak ma strefa utrzymać instruktorów zaangażowanych nie tylko w szkolenie podstawowe?

Nas kosztowało trochę dofinansowanie tzw. load organizera. Za bardzo tanie bilety miał zajmować się propagowaniem bezpiecznego latania, organizować płaskie formacje i ćwiczenia dla mniej doświadczonych skoczków.
Pomysł idealistyczny ale niestety realia go zweryfikowały. LO się zakochał i myślał tylko jednej, jedynej formacji dwójkowej. Może było to zrządzenie losu, może kolejny dowód na to, że jak nie ma pisemnej umowy i bata na dupsko to nie ma co liczyć na rzetelną pracę. Teraz to już mało ważne.

Gdyby skakanie miało normalnie funkcjonować, to bilety powinny kosztować tyle - aby starczyło na kontraktowanie osób funkcyjnych. Niestety tak nie jest. Skoczkowie są, nazwijmy to delikatnie, rozpieszczeni. No może nie wszyscy. Pozostaje nadal w mniejszości grupa fascynatów, którzy robią coś bo lubią i nie obchodzą ich gierki politynczne. Większość jednak być może nie ma czasu albo ochoty aby dostrzec, że właśnie skoki stanowią hobby i tu nie powinno się wstawiać żadnych głodnych kawałków a na pewno warto się bardziej poświecić w zdobywaniu wiedzy, umiejętności i znajomości.
Rozpieszczeni ciągłym zapraszaniem do siebie, przygotowywaniem imprez, zlotów itp. Właściciele stref nie dogadują się ze sobą, zasadą polską jest kto pierwszy poda terminy imprez na swojej stronie to zaraz, lawinowo pojawiają się kolejne kalendarze, na których najważniejsze imprezy są przesunięte o jeden, najdalej dwa weekendy wcześniej.
Tak więc niepewność na rynku, na wiosnę jest dość duża.

Przy takim zachowaniu organizatorów nie ma co się dziwić, że skoczkowie ulegają degeneracji. Nie potrafią sami się zorganizować w najprostszą formację. Potrzebują opieki, pomimo tego, że zazwyczaj mają ponad 30 lat i skaczą od lat kilku. Ciągle czegoś oczekują, mają za złe, przepływają napędzani fochem z miejsca na miejsce. Oczywiście w nowym miejscu mają jakiś czas kółko wzajemnej adoracji odżegnujące się od poprzedniej lokalizacji. Z wielką energią zapewniają się o trafności decyzji aby za jakiś czas znowu z przytupem przenieść się gdzie indziej.

Mogą chodzić po jakiejkolwiek strefie zrzutu cały dzień obijając się o siebie ramionami ale dogadać się w sprawie treningu, wspólnych skoków nie potrafią. Musi być ktoś naznaczony, najlepiej w odróżniającym się ubraniu z napisem LO albo jakimś tajemnym znakiem wytatuowanym na czole to wtedy może przełamią swoje obawy i podejdą zagadać o skok. Oczywiście to nie jest schorzenie typowe tylko dla Polski, takie przepychanki są w wielu miejscach.

Napędzany wewnętrznymi ambicjami, wspierany przez fachowca od spraw reklamy realizuję kolejne mrzonki, które jak kolejny kamyk do siatki zaczepionej na nogach utrudniają utrzymanie się na powierzchni wody.
Skoki z 7000 metrów organizowane wspólnie z Wojskowym Instytutem Medycyny Lotniczej nie były proste ale udało się je zrobić w dwóch edycjach. Raz były problemy z przestrzenią powietrzną ale to nic nowego, bo zawsze wojsko ma pierwszeństwo przejazdu.
Skoki nocne, też dwie edycje. To już może nie tak spektakularne wydarzenie bo jest organizowane w różnych miejscach ale kto tym się zajmował (piszę o organizowaniu a nie dzielnym opuszczeniu samolotu w nocy) to wie, że nie jest to lekkie zadanie i kosztuje sporo nerwów.

Wiosną tego roku Czesi zabierają samolot. Biorąc pod uwagę, że właśnie przebazowaliśmy się do Gryźlin bo aeroklub z przasnysza miał mieć rewelacyjne szkolenia lotnicze i haracz od Atmosfery nie był wystarczający. Wpadają więc na pomysł, że wycisną jeszcze więcej ze sponsora, atakując z pozycji gracza, który w zanadrzu trzyma asa w rękawie - jakieś niezwykle intratne szkolenia samolotowe. Na takie zmiany nie da się przystać, zwyczajnie nie ma z czego zapłacić takich pieniędzy. Trzeba wyprowadzić Atmosferę w jakieś inne miejsce, gdzie da się jakoś związać koniec z końcem.  Widać nie tego się spodziewali szachiści i odmienia im się wizja bo jednak kontrakcik nie wyszedł i nie jest łatwo coś zorganizować a z wielką gębą na tort to może każdy wyskoczyć. Zmiana decyzji już się nie liczy bo nie ma co zostawać w takim miejscu, gdzie chwiej napędza chwieja choć nic nie potrafią zrobić poza nieudolnym (nadmiernym) dojeniem. No dobra, znajdują się chętni w Opolu aby tam ustawić samolot. Dla Czechów to dobre wieści bo maja bliżej do domu po weekendzie. Ale jakaś menda z aeroklubu na Mazowszu (dodam północnym) dzwoni do aeroklubu w Opolu, że jestem samym złem. Jak zaczynam latać to nikt na niebie już się nie pojawi. Dla szybowników, którzy choć może mało latają w tamtej okolicy ale ambicje mają huzarskie ten fakt jest nie do przełknięcia. Zbierają się jak jeden mąż i protestują.
No i chuj. Trzeba realizować plan B, o którym nikomu nie mówiłem bo wiem, że mendy będą podsrywać (taki ich smutny los) Przenoszę się go Gryźlin. Już mi się nie chce ale przecież umówiłem się z operatorem czeskim na dwa lata.

Aeroklubowi biznesmeni nasączeni pseudogangsterską mocą zajmują (nie są komornikami więc nazywając rzeczy po imieniu kradną) wielki namiot. Mogło to wyglądać inaczej ale w Gryźlinach pomimo dobrego potencjału jest spora bezwładność decyzyjna. Wystarczająco długi czas dla biznesgangsta, którzy sobie wymyślają jakieś warunki zimowe, jakieś monitoringi robią kamerami, z których kable po prostu są wsadzone w glebę (jaja jak berety).
No i w tych okolicznościach, tzw pustej kabzy Czesi zabierają samolot. Dowiaduję się po paru tygodniach, że nie chodzi o długość pasa (jakoby kluczowy problem) tylko o to, że mieli podpisany nowy, drugi kontrakt z nową strefą zrzutu po ichniej stronie.

Reasumując. Pomysł na prowadzenie strefy był bardzo inspirujący. Zostałem z tym co miałem na początku a może nawet mam teraz mniej, bo jako solo tandempilot i instruktor AFF nie cierpiałem biedy. Jestem sobie w Hiszpanii daleko od chliwka (jako to Adi zwykł mawiać) tu akurat polskiego chliwka. Mogę poświecić dużo czasu swojej rodzinie, popatrzeć na Świat świeżym okiem i zastanowić się co dalej.
Znowu emocje w Hiszpanii a nie Hiszpania z emocjami – no ale co poradzić. Kto nie próbował ciekawego biznesu w Polsce to nie wie o czym piszę. Na pewno nie można liczyć na pomoc, na życzliwość tylko wtedy gdy się na głos narzeka. Taki los ;)

znacie kawał o piekle? Podczas wizytacji piekła jeden z kotłów ze smołą pozostaje bez nadzoru. Lucyfer pyta się o to niedociągnięcie. A bo to Polacy ekscelencjo, jak jeden wychodzi ze smoły to reszta go za nogi spowrotem wciąga.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.