Przejdź do głównej zawartości

Kulisy wycinka współczesnej historii spadochroniarstwa polskiego cz 1

Rzecz dotyczy niewielkiego przedsięwzięcia klasyfikowanego jako małe przedsiębiorstwo o charakterze rekreacyjnym. Przepisowo przedsiebiorstwo ubrane jest w skorupkę Ośrodka Szkolenia Lotniczego.

Wszystko zaczyna się idealistycznie. 
2006 rok, rok narodzenia pomysłu na własną strefę zrzutu. Trochę zaoszczędzonego ecie pecie zarobionego na skokach spadochronowych, więcej zarobionych pieniędzy w wypruwającej żyły korporacji, spory know-how z zakresu bycia instruktorem i tyle.
Siedząc z Ulą przy niewielkim stoliku oświetlonych halogenową lampką sufitową otwieramy informator dla pilota z mapami dostępnych w Polsce lotnisk i lądowisk. Wydawnictwo niewielkie ale zgrabnie przygotowane, nabyliśmy je drogą kupna w sklepiku internetowym PLAR, z którym w owych czasach dość intensywnie współpracowałem. Potem tematy, które poruszałem przez wiele lat okazały się cyklicznie powtarzalne i ikra pisarska popękała we mnie jak małe, sparciałe baloniki.
Pierwszy strzał, jak pierwsza miłość Przasnysz. Z nazwy coś odległego od Warszawy tak jakby mieszczącego się na wschodnich rubieżach Polski.
Przelecieliśmy kilka innych opcji, które załapywały się w 150 km krąg zainteresowań. Jesień, pogoda pod psem ale co można powiedzieć o lotnisku na podstawie samej mapki zdjęcia. Jedziemy. To się nazywają spontany życiowe. Dwie godziny później, przez lekko oberwaną bramę wchodzimy na płytę lotniska.
Jak stary pies łapię wiatr w nozdrza i nie mam wątpliwości, że to miejsce jak najbardziej nadaje się do wykonywania skoków.
Pozostałe wycieczki, choć ciekawe i stanowiące dobrą tematykę dla Bogusława Wołoszańskiego, jak choćby Nowe Miasto nad Pilicą nie rokują. 

Zdobywam więc informacje co się dzieje w tym Przasnyszu.
Po paru telefonach mam już datę jednego z posiedzeń zarządu Aeroklubu Północnego Mazowsza. Ze pewną dozą nieśmiałości ale i z dziarskim uśmiechem na twarzy wparowuję do środka, przedstawiam się grzecznie i czekam na swój czas. Gdy nadchodzi proponuję założenie sekcji spadochronowej APM oddając do dyspozycji nie tylko swoją wiedzę ale również sprzęt spadochronowy, którego zdążyłem już trochę skompletować.
Reakcja ciekawa. Z jednej strony protest, bo jest nas za mało (jako wsad sekcji proponuję bowiem około 5 osób) ale z drugiej szanowna Pani Prezes widać, że jest oczarowana pomysłem. Po latach skłonny jestem do domysłów, że przejaw inicjatywy w tej części Polski naprawdę jest godny zauważenia i to stąd wynikał tak pozytywny odbiór.
Bach, w trybie nadzwyczajnym zostaje powołana do życia sekcja spadochronowa. Na wiosnę wybory do aeroklubu. Kto wnikał to zrozumie, że nawet tak niewielki przejaw bytu społecznego jak aeroklub ma swoją politykę i walki o stołki psują więcej krwi niż przynoszą pożytku.
Jako człowiek z zewnątrz, który pojawił się relatywnie późno przed wyborami miałem to szczęście, że nikt się mną nie przejmował zanadto a na pewno nie zdążył mnie obrzucić przedwyborczym kałem.
Zostaje zaproponowany jako kandydat na prezesa. Płomienne przemówienie – bo jak zwykle głowa pełna pomysłów i idealistycznych wizji i zostaję wybrany z dużą przewagą głosów.
Trochę mnie to dziwi ale do boju.
No i zaczęło się. Nigdy bym się nie spodziewał ile problemów, które wcale nie powinny być problemami, ilu wrogów – których nawet nie miałem szans osobiście poznać przysparza stanowisko prezesa. Ale co to za prezes? Wątły aeroklub założony kilka lat wcześniej, jedna Wilga, wyciągarka, parę szybowców. Kilku prawdziwych pasjonatów, trochę wahających się fascynatów, kilku politykierów i pseudogangster.
Nie powinno to nieść ze sobą takich emocji.
Lim-5, te maszyny startowały z trawy
Ale wpakowałem się w jeszcze lepsze bagno. Przasnysz to olbrzymie lądowisko trawiaste założone jeszcze w 1914 roku. U zarania dziejów było to lądowisko balonowe. Potem Niemcy – a ci na lotnictwie się znają – upgradowali je tak, że po II Wojnie można było startować z trawy odrzutowymi samolotami Lim-5.
Dla lotnika, dla spadochroniarza takie lądowisko to skarb. Tyle, że skarb pod kątem funkcjonalności. Dla pozostałych zjadaczy chleba stanowi nieruchomość. Duuuży tort, który można pokroić i zjeść. A przy tym posiłku najeść miałoby się wielu. Oczywiście zagryzając kiełbasą wyborczą. Ależ to dobrobyt rysował się w wizjach polityków Przasnyskich, jakie to inwestycje, firmy, deweloperzy, bankierzy i klakierzy mieli tam się zjawić.
Jedynym bolcem w dupie był jednak aeroklub. Uwaga – aeroklub to wg nielotników zbieranina bogatych utracjuszy, którzy dla swojej własnej przyjemności, bez żadnych pozytywnych stron ich działalności, hałasują, zatruwają powietrze i oddzielają biednych ludzi o chleba (z w/w kiełbasą).
Na każdym kroku trzeba więc było tłumaczyć się, że nie lotnik nie jest wielbłądem, że lądowisko stanowi ważny obiekt dla obronności kraju, że lotnicy szkolą się a doświadczonych w Polsce jest ciągle za mało.
Na nic to. Jak ruszyła strefa zrzutu to już nic nie można było wytłumaczyć. Wiadomo, że każdy prawdziwy Polak posługuje się matematyką selektywnie wg poniższego schematu. Na swoim gospodarstwie umie odejmować i dzielić a na czyimś dodawać i mnożyć. Wobec takiego obrotu sprawy prezes APM został zakwalifikowany do tak zwanych badylarzy – najgorszej mendy postkomunistycznej demokratycznej gospodarki. Chodzi oczywiście o przedsiębiorcę ale znaczenie słowa przedsiębiorca i badylarz jest takie samo, tyle że to drugie ma bogatszą przeszłość.
Ależ ja tam trzepałem kapuchę, łoj! Na Antonowie drugim, prywatnym, z pilotem który uparty jak zakotwiczony osioł nie chciał regulować składu mieszanki przy wznoszeniu. Skoczkowie mieli ceny biletów takie jak mogli znieść, choć stanowiły one jakieś 70% kosztów wyniesienia ich na pułap 2800 – 3000 metrów. Tandemy dopłacały do skoczków ale bez skoczków byłoby pustawo na pokładzie. Tak więc był to przedsiębiorczy (badylaski) chwyt podobny do tego jak złapał Turek Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma.
Dobrze, że w tym okresie popularne były imprezy integracyjne, za obsługę których można było pokryć część kosztów. Tak czy srak, pierwszy rok ma prawo być nierentowny bo to inwestycja.
Czasu inwestycji nie przetrzymał inny badylarz, który miał zająć się przygotowaniem zaplecza gastronomicznego. Umówiliśmy się jak gentelmani, że inwestujemy w swoje działki przez dwa lata a potem patrzymy co to jest warte. Po roku jednak zostałem sam a po półtora zostałem oskubany przez komornika bo barterowa wymiana usług przez moje niedbalstwo była fakturowana tylko w jedną stronę. Lekcja kosztowna ale rok później uchroniła mnie przed dużo większym problemem, można więc nazwać to inwestycją.
Następny rok to rok względnej stabilizacji. Kontrakt z Zakładem Usług Agrolotniczych oraz info o dostępnym po wielu latach odosobnienia Skytrucku. M28 Skytruck to produkowany przez PZL Mielec na licencji An28 samolot z unowocześnioną awioniką i z silnikami o przepotężnym wypierdzie. To co robi ten samolot w dobrych rękach – a uwierzcie, że był w dobrych rękach – to szok.
M-28 Skytruck w rękach Wiesława Ceny
latał po prostu niemożliwie

Przygotowujemy z Ulą pierwszą od lat dużą imprezę spadochronową PowerBoogie. Wszystko na wariackich papierach bo w APM dochodzą do wniosku, że wygodniej byłoby gdybym miał swoją certyfikację. Załatwiam więc w parę tygodni certyfikat szkolenia (dziś byłoby to niewykonalne) samolot i paliwo z Petrolotu wraz cysterną i pracownikiem do tankowania.
Całą częścią marketingową, informacyjną, gadżetową itp. zajmuje się Ula. Młyn na maksa ale impreza wychodzi koncertowo.
Dajemy skoczkom piękne ceny biletów, w pakietach stanowią taką atrakcję, że głupio byłoby nie przyjechać i nie poskakać. Znowu traktujemy imprezę jako narzędzie do reklamy. Inwestycji ciąg dalszy. Dzięki Power Boogie Przasnysz pojawia się na mapie miejsc, gdzie warto nieraz pojechać.
Jednorazowy trick z M28 to jednak nie jest coś, co tygrysy lubią najbardziej. Na benzynowym an-2 można osiągnąć co najwyżej efekt słonia (puste kieszenie wywleczone ze spodni na zewnątrz a trąba słonia to już sami się domyślcie) więc nie ma co w następnym sezonie się spieszyć.
Pojawia się nagle, z zachodu Polski mr Jack. Ma swojego własnego turboleta a bez większego problemu może załatwić jeszcze jednego turboleta.
Turbolet
Oj żebyście wiedzieli jak moja styrana intuicja na mnie krzyczała, jak ja nie chciałem tego biznesu. Ale co robić, lato już się zaczęło, wiosna tego roku jakoś bardzo szybko przeleciała, więc podpisuję. Jest turbolet.
W tak zwanym międzyczasie poza działaniami promującymi jestem wypychany na czoło frontu walki o niepodległość lądowiska przasnyskiego. Zostaję postawiony jako główny interlokutor starosty przasnyskiego, gościa dobrze umocowanego i do tego zaprawionego w bojach.
Do walk skory nie jestem ale przecież chodzi o dobro latania. No to się wypowiadam. Może The Times i The Independent o tym nie pisały ale Tygodnik Przasnyski i Makowski zestawiały w sąsiednich szpaltach słowo kontra słowo. W tym miejscu, gdzie wiele się nie dzieje a staroście od lat nikt tak oficjalnie nie fikał zaczęło się dziać. Co tu dużo mówić grzebałem w bombie, w dobrej wierze zakładając, że cel jest zbożny.
Tematem, o który toczyła się batalia były elektrownie wiatrowe. Miały one zostać postawione przez firmę krzak, która obiecywała gruszki na wierzbie. Po pobieżnym zapoznaniu się z tą tematyką nie mogłem nie stanąć do dyskusji. To była jakaś dęta lipa. Tereny o lichej klasie wiatrowej, nie gwarantującej w żaden sposób zwrotu inwestycji, akurat na lotnisku (przypomnę, że w tej części Mazowsza jest w przysłowiowy chuj innych terenów, bo ziemia uprawna nie stanowi tu problemu) i to z dużym pośpiechem z umowami, które wskazują na przekręt.
Walka była prosta i na moje szczęście parę tygodni po niej okazało się, że firma krzak prowadzona była przez osobę z kryminalną przeszłością i faktycznie chodziło jedynie o szybkie podpisanie umów i dalszą odsprzedaż ziemi.
Co z tego, że wygrałem, skoro zostałem zapamiętany przez ostrego gracza jako wróg. To było tzw pyrrusowe zwycięstwo. W polityce nic nie dzieje się przypadkiem. W mocnych kruzowych formacjach cele ustawiane są długoterminowo, nie ma obaw o wysadzenie z siodła.
cdn

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.