Odgrzebałem perełkę filmową radzieckiej kinematografii '17 mgnień wiosny'. Teraz może film już nie jest trendy z powodu zupełnie odmiennej od dzisiejszej wizji kina akcji ale dla mnie po prostu bomba. Dla tych, którzy tylko słyszeli kawały o Sztyrlicu i nie za bardzo wiedzą o co chodzi.
Film przedstawia historię 17 dni wiosny lutego 1945 roku. Akcja toczy się głównie w bombardowanym przez aliantów Berlinie.
Wysoki rangą oficer niemiecki Standartenführer Otto Von Stirlitz jest w istocie radzieckim szpiegiem. Ciekawie pokazane dylematy odłączonego od rodziny, pracującego w wysokim stresie człowieka, który przez ponad dwadzieścia lat udaje kogoś innego.
Wysoki rangą oficer niemiecki Standartenführer Otto Von Stirlitz jest w istocie radzieckim szpiegiem. Ciekawie pokazane dylematy odłączonego od rodziny, pracującego w wysokim stresie człowieka, który przez ponad dwadzieścia lat udaje kogoś innego.
W jednej ze scen, bodajże w 3 odcinku rozmawia z pastorem Schlaggiem, więźniem gestapo. Po wyciągnięciu go na chwilę z więzienia siedzą sobie razem w berlińskiej restauracji. Podczas wspólnego obiadu toczą dysputy na temat dobra i zła.
Pastor Schlagg nie chce współpracować z gestapo obwiniając je o zło i cierpienie społeczeństwa. Dla przypomnienia to już koniec wojny, Niemcy dostają baty na wszystkich frontach, to już kwestia krótkiego czasu aby było po ptokach.
Sztyrlic dość trafnie nawiązuje do wielowiekowego doświadczenia instytucji, na rzecz której działa pastor i przypomina jak wiele zostało przelanej krwi z powodu braku akceptacji prawd przez nią szerzonych. Ta rozmowa to majstersztyk. Zarówno jeden i drugi nie wypiera się czynów swoich organizacji. Zdają się akceptować fakt, iż to wszystko ma prowadzić do czegoś dobrego. Cel uświęca środki. Palenie na stosie, czy eksterminacja gorszej jakościowo nacji nie jest tu żadną różnicą. Jednak Schlagg uważa, że niemieccy rządzący popełniają fatalne błędy. Przewrotnie zestawione fakty, wygodne dla radzieckiej propagandy ale teraz, po latach jakże prawdziwe. Sztyrlic na zakończenie puentuje: „jesteście u władzy od wielu wieków a my objęliśmy stery w 1933 roku – czego się więc spodziewać?”
Pułkownikowi Isajewowi po całej rozmowie udaje się przekonać pastora do współpracy z Niemcami, oczywiście ma to drugie dno bo przecież jest radzieckim szpiegiem.
Toczy się wspaniała gra. Wspaniała gra, w której nikt już nie wie o co gra. Gdzie śmierć staje się powszednia, tragedia niezauważalna, gdzie dobro i zło przenika się w odcieniach szarości. Moralność i etyka nabierają zupełnie innego znaczenia. Ta gra jest oczywiście wspaniała tylko na filmie lub w obserwacji mechanizmów toczących się wokoło. Nie można uznać wydarzeń i ludzkich tragedii jako przejaw czegokolwiek wspaniałego.
W tym samym mniej więcej czasie dorwałem ciekawy tekst dotyczący równie a może nawet bardziej przewrotnej teorii socjologicznej o nazwie ANT. W artykule z tygodnika Polityka, autorstwa Edwina Bedndyka wyczytałem to, co jest bardzo naukowym wytłumaczeniem myślokształtu kierującego społeczeństwem - Actor Network Theory.
Kontrowersyjny twórca tej próby opisania rzeczywistości twierdzi, iż nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo – jest sieć wzajemnych, przenikających się, pozornie przypadkowych zadziałań 'aktorów'. Aktorzy to nie tylko ludzie ale również inne rzeczy, czy zdarzenia mające wpływ na działanie całej sieci.
Ten pomysł nie mógł nie spowodować opadnięcia mojej szczęki bo pokrywa się z inną teorią – myślokształtu społecznego. Jest jednak nieco bardziej naukowym opisem od wcześniej zarysowanego przez Wereszczagina.
Jak się to ma do Sztyrlica i do działalności wielkich, toksycznych religii monoteistycznych? Ano ma się tak, że w sieci pojawiają się bodźce, które wywołują następstwa a elementarne jednostki tej masy ludzkiej grają tak jak zagra im wypadkowa napięć w sieci.
Rewolucje, wojny, krucjaty powodują, że ludzie zatracają się i robią coś, co wydaje im się jak najbardziej słuszne. Gdy zadyma opadnie, na spokojnie można uznać, że było to coś fatalnego, że trzeba dać kogoś pod sąd, że trzeba zabezpieczyć społeczeństwo przed takim kolejnym wydarzeniem. Jednak przychodzi czas, że znowu się gotuje.
Termity w pozornie chaotycznym ruchu potrafią stworzyć genialne konstrukcje. Każdy z termitów po wyciągnięciu ze stada jest wioskowym głupkiem jednak w grupie stanowią siłę twórczą.
Ludzie dysponują wiedzą, moralnością, kulturą (chodzi mi o tą wykształconą przez wieki jako dorobek społeczny a nie tą osobistą) a jednak w stadzie działają jak termity.
Robią coś, co ich świadomość szybko wytłumaczy i znajdzie wytłumaczenie ale w tłumie nie są tacy sami jak poza nim. Ci, którzy są sobą dostają łatkę socjopatów i trzeba na nich uważać.
Można by więc pokusić się, że ponad jakością życia jednostki jest jakość życia grupy. Jakby wypadkowa całego społeczeństwa dyktowała jednostkom sposób działania. Oczywiście, każdemu wydaje się, że robi to co chce, o to bowiem dba już jego świadomość. Ze względu ewolucyjnego jest to jak najbardziej prawidłowe. W grupie można więcej a dla przetrwania gatunku właśnie to działanie zespołu i jego przetrwanie jest najważniejsze. Nawet jeśli do przetrwania grupy trzeba ją umacniać i filtrować, powiedzmy wojnami albo forsowaniem śmiałych teorii teistycznych. Zostają najsilniejsze podgrupy, które dalej prokreują stanowiąc bazę dla przyszłości.
Nie jest to może zgodne z przemyśleniami filozofów, nie jest też to zgodne z etyką, moralnością czy przyjętymi zasadami definiującymi dobro i zło. Jest to jednak praktyczne.
Może po to właśnie mamy płaty czołowe. Może właśnie dlatego jednostki wrażliwe starają się zniwelować działanie tej części mózgu. Może płaty czołowe to komunikator społeczny. Nakreślający zasady działania w tej grupie. Może.
Jesteśmy kierowani w przeświadczeniu, że to my decydujemy. Przykładem jest przyjmowanie standardowych ról już w najmniejszych grupach. Poza liderem, niezbędnym do ogarnięcia chaosu, znajdzie się zawsze:
- maruda – czyli grupowy tester siły lidera i spójności proponowanych rozwiązań,
- śmieszek – bezpiecznik do rozładowania ewentualnej agresji w grupie,
- następca lidera – czuwający aby wskoczyć w tą rolę, przy jakimkolwiek momencie słabości tego pierwszego,
- klakierzy – wagoniki podłączone do idei,
- podsrywacze – pesymiści, lub może wizjonerzy kolejnego rozdania, czujni i gotowi do zmiany warty na szczycie.
Każdy z nich myśli, że robi to co chce. No tak, ale nasza świadomość jest opóźniona o krótki moment od tego co dzieje się głębiej w mózgu. Można więc przyjąć, że to taka nakładka korygująca, taki gadżet ewolucyjny, który ma nam pomóc osiągnąć więcej na planszy niż powiedzmy wilkowi torbaczowi. Ten ostatni już wiele nie osiągnie bo wyginął a może gdyby miał tak rozwiniętą świadomość byłby dalej żył.
Można by się przygnębić myśląc, że coś się dzieje a nasza świadomość jest jakże ułomna a i butna zarazem. Wydaje się rozdawać karty ale nie jest w stanie nic konkretnego osiągnąć, nawet nie może nam nakazać aby się w kimś zakochać.
Czy więc jesteśmy kierowani przez zewnętrzne siły? Teiści zaraz wymyślą demony zła i anioły dobra, które nami kierują. Jednak wygląda na to, że w dużym stopniu jesteśmy kierowani przez nas samych ale razem. Jesteśmy wypadkową tego co dzieje się wokoło nas.
Dyskusja Sztyrlica z pastorem ma więc wiele znaczeń
Przeczytałam,ale szczęka mi opadła:)
OdpowiedzUsuńciekawe obserwacje ... chętnie poszperam więcej o ANT
OdpowiedzUsuńJak widać hierarchia jest wszechobecna - w kościele, rządzie, rodzinie czy na podwórku. Wystarczy Cel lub Idea a wszystko zaczyna działać ja w zegarku
OdpowiedzUsuńpodsrywaczy najwiecej?
OdpowiedzUsuńz moich obserwacji wynika że jednak podsrywaczy jest najwięcej...
OdpowiedzUsuńgrup jest za mało, bo się nie potrafię odnaleźć :P
OdpowiedzUsuńchyba klakierów jest więcej...
OdpowiedzUsuńRozum, jak Cię poznałem to jak ulał pasowałeś do grupy 'marudy, sceptycy'. Teraz jakoś przyczaiłeś i trudno ocenić ;) Wymyśl jakąś grupę, w której byłoby Ci dobrze ;D
OdpowiedzUsuńJest jeszcze:
OdpowiedzUsuń- szara eminencja - niby nic, a wpływa na lidera
- kozioł ofiarny, na którym grupa rozładowuje negatywne emocje
- sumienie grupy, pilnujący przestrzegania norm
- outsider zawsze stojący z boku
- obserwator - tez stoi trochę z boku, ale czuje się częścią grupy
i parę innych ról ;)
O - kozioł ofiarny to ja!
OdpowiedzUsuńa ja obserwator!
OdpowiedzUsuńZaczynam odzyskiwać wiarę w ludzi ;) Temat trudniejszy, wymagający chwilę zastanawienia jest popularniejszy od kwestii diety. Można więc wnioskować, że czytelnicy tego bloga nadgryzają ciastko w kształcie piramidy od góry a nie od samego spodu
OdpowiedzUsuń