Przejdź do głównej zawartości

skoki spadochronowe: Zgrupowania szkoleniowe w Sevilli

Skydive Spain - Sevila
Kto już skakał ze spadochronem ten wie, kto jeszcze nie skakał zapewne znajdzie analogie w innych formach aktywności.
W spadochroniarstwie można liczyć na dobrą obsługę podczas szkolenia podstawowego. Pierwsze skoki są otoczone czułym, komercyjnym ramieniem i pielęgnowane jak delikatny kwiatuszek. Można więc z zupełnym spokojem brać się za szkolenia metodą AFF lub SL, w jednym i drugim przypadku instruktorzy czuwają, aby studentowi nic się nie stało (bo jak się stanie to oni będą mieli problemy z urzędnikami).
Szkolenie podstawowe to zwykle kilka skoków, potem zaczyna się pozorna samodzielność trwająca do 50 skoku. Po przekroczeniu tej granicy jak najszybciej wygania się skoczka do zrobienia licencji B lub polskiego dokumentu równoważnego, czyli świadectwa kwalifikacji.

Od tego momentu skoczek spadochronowy ma już licencję na ponoszenie całkowitej odpowiedzialności za każdy swój uszczerbek na zdrowiu.
Według polskich przepisów od 500 skoku można zaczynać kurs instruktorski. To kolejny dobrze przygotowany, komercyjny produkt. Pomiędzy 7 a 500 skokiem jest tak zwana czarna dupa. Nikt nie opiekuje się skoczkiem bo skoczkowie nie są przyzwyczajeni do rozrzutności i płacenia za wiedzę. Z drugiej strony nawet nie wiedzą czego nie wiedzą i nie wiedzą czego mogą chcieć. Skoro po szkoleniu podstawowym nie ma już innego doszkalania to znak, że są już wyszkoleni i mogą nabywać umiejętności w przelotnych, strefowych kontaktach nieseksualnych (zazwyczaj). Plączą się więc skoczkowie po kwadracie a im mają więcej skoków to tym bardziej zwariowane pomysły przychodzą im do głowy. Youtube im w tym znacząco pomaga promując najbardziej wyuzdane formy skoków spadochronowych i najbardziej kretyńskie (często pomimo wszystko kończące się szczęśliwie) pomysły.

To duży problem wymagający rozwiązań systemowych. Nad tymi zagadnieniami zwykle ślęczą fachowcy od szkolenia i bezpieczeństwa z federacji lotniczych. U nas jednak nie ma tych fachowców, bo federacja zapomniała o sobie przy nowelizacjach ustawy prawo lotnicze. Tak więc, jedyne co jest unormowane do szkolenie podstawowe i szkolenie zawodowe. I tak zapewne pozostanie przez dłuższy czas. A szkoda.

Poza rozwiązaniami systemowymi można jednak pokusić się o zakrojone na mniejszą skalę działania dla osób, którym coś nie pasuje. Jak bowiem w takiej aktywności jak skoki spadochronowe pozyskiwanie wiedzy i nabywanie umiejętności może kończyć się po siedmiu minutach spadania i kilkunastu godzinach wykładów? Trochę to nie idzie w parze z zagrożeniami życia i zdrowia w skokach.

Po tym, jakże miłym wprowadzeniu dopływam do brzegu.
Zgrupowania spadochronowe. Szkolenie niewielkich grup przygotowane pod dopasowane do aktualnego stanu wiedzy i umiejętności skoczków. Taki garnitur szyty na miarę przez dobrego krawca.

Braki systemowe załatałem na potrzeby szkolonych przeze mnie spadochroniarzy swoim programem FS1. Podobnie brzmiąca nazwa programu BPA nie ma nic wspólnego z produktem przygotowanym na polskim informacyjnym bezrybiu. Jeśli ktokolwiek choćby pobieżnie przejrzał sobie jeden i drugi program zobaczy, że zupełnie inna zawartość jest potrzebna dla skoczków, którzy nie są objęci zainteresowaniem rodzimej federacji.
Program FS1 jest przeznaczony dla młodych skoczków, którzy ukończyli już szkolenie podstawowe i bardzo potrzebują informacji z zakresu techniki skoku i bezpieczeństwa. Potrzebują też nauczyć się układać spadochrony. Bo to jest wymagane do uzyskania licencji B.
Przez ponad sześć lat stosowania, zalety FS1 poznało już wielu a efekty działania tego programu zaowocowały tym, że skoczkowie z Atmosfery są traktowani jako bardzo dobrze wyszkoleni i zdyscyplinowani.
Ale to nie wszystko. Przecież mając 200 skoków też trzeba podwyższać swoje umiejętności.
Budowanie formacji, akrobacja sekwencyjna, freefly, latanie na czaszy – wszystko to wymaga treningu. Wszystko to wymaga nie tylko instruktorów ale również nakreślenia zadań i koordynacji.
Jak jednak poważnie trenować w Polsce? W kraju pogodowo przesranym, gdzie sezon nawet po rozciągnięciu do granic pęknięcia gumy trwa 8 miesięcy a realnie 6. Gdzie działalność jest prowadzona głównie w weekendy a kadra instruktorska zaangażowana jest w działalność komercyjną strefy. Nawet jeśli uda się dopchać do dobrego instruktora to można liczyć na to, że da kilka porad ale nie przygotuje treningu.

Tak więc skoczkowie podróżują sobie weekendami na strefy zrzutu, ryzykując rodzinne napięcia. Bo aby skakać, trzeba mieć ecie pecie, aby mieć ecie pecie (jeśli się nie jest smutnym dzieckiem bogatych rodziców) trzeba pracować. Zostają zwykle weekendy a te spędza się w samochodzie albo na strefie, na której pogoda raczej nie rozpieszcza a jak już jest dobra to wszystko kręci się wokół tandemów i szkoleń AFF.
Ba, nawet pseudo długie terminy, choć buńczucznie są ogłaszane jako 'okazja' dla skoczków są jedynie okazją do dolatania gwarancji godzin lotnych na samolocie.
Tak więc jeśli nie jest się kolegą kolegi instruktora i razem z nimi nie siedzi się przy specjalnym stole to raczej nic nie skapnie z wiedzy i nie będzie z kim lepszym poskakać. Na pewno już nie będzie mowy o treningu bo do tego trzeba trochę ruszyć głową i włożyć trochę energii.

Najlepiej więc wygospodarować kilkanaście dni urlopu (a spędzić więcej weekendów z rodziną lub znajomymi – nieskocznymi) i zrobić sobie kilkadziesiąt przygotowanych i omówionych skoków. Nie chodzi o skoki jeden na jeden, tzw coach'owanych choć te są potrzebne w trakcie FS1 ale o skoki z innymi skoczkami w zespole. Nauczyć się dyscypliny zespołowej. Czerpać przyjemność ze wspólnych osiągnięć.
Dobrze gdyby na dodatek uczestniczyć w wykładach i dyskusjach. Takie dwutygodniowe przygotowanie i zrobienie powiedzmy 50-80 skoków to progres większy niż weekendowe wyskakanie 200-300, z których tylko niektóre są rozwijające.
No tak ale jeśli mamy ten urlop i zbierzemy kilka osób do zabawy to możemy liczyć się, że w RP pogoda kształtowana przez wilgotne niże napływające z północnego zachodu spieprzą nam plan dokumentnie.

Zgrupowania szkoleniowe w Sevilli, która jest miastem położonym w najbardziej nasłonecznionej części Hiszpanii. Na strefie, która działa przez cały tydzień ze spokojem ducha zająć się porządnym treningiem spadochronowym i kondycyjnym bez obaw, że nie będize skoków w środku tygodnia.
Dużo łatwiej jest znaleźć kilka osób do skakania razem, gdy planujemy coś już zawczasu. Nawet jeśli to będą 3-4 osoby to trening dla nich będzie na pewno ciekawy a na takiej strefie jak Sevilla – nastawionej na obsługę skoczków z całej Europy na pewno znajdą się inni, zainteresowani dołączeniem do zabawy.

Kilka zalet tego rodzaju treningu:
  • możliwość wcześniejszego zaplanowania i załatwienia sobie urlopu,
  • połączenie treningu z wyjazdem wypoczynkowym,
  • dużo większa efektywność wykonywanych skoków,
  • możliwość uczestnictwa w wykładach z zakresu techniki skoku oraz bezpieczeństwa,
  • możliwość połączenia z zajęciami ruchowymi,
  • możliwość połączenia z odpowiednim żywieniem,
  • zakwaterowanie grupy w jednym miejscu – integracja,
  • możliwość poznania skoczków z Europy,
  • zaoszczędzenie kilkunastu weekendów,
  • brak stresu związanego z chwiejną pogodą,
  • specjalistyczny nadzór instruktorski,
  • przygotowanie programu treningowego,
  • możliwość zawiązania zespołu, z którym możliwe będą dalsze treningi
Terminy turnusów w Sevilli na stronie o skokach spadochronowych w Hiszpaniil

Komentarze

  1. pędem przybędę na majówkie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. mi na tym zgupowaniu by się przydały wykłady o lataniu na czaszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie ma problemu, o lataniu na czaszy (mam na myśli bezpieczne i efektywne latanie a nie swoopowanie) zawsze mogę przygotować nie tylko prelekcję ale także zestaw ćwiczeń praktycznych

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja poproszę zestaw ćwiczeń praktycznych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi ...

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.