Dziś świat spadochronowy obiegła
kolejna bolesna informacja. Członek zespołu fabrycznego PD zginął
w Norwegii. 43 letni skoczek zaliczany był to elity, do najlepszych
z najlepszych.
Jonathan Tagle ginął podczas speed flying, czyli
lataniu w dół zbocza górskiego. Okoliczności nie są jeszcze do
końca jasne, wiadomo jednak, że zahaczył o drzewo. Efekt kolizji
okazał się katastrofalny.
Na forach dyskusyjnych i na fb
zawrzało. Pojawiają się jego zdjęcia, filmy z jego udziałem.
Był kimś bardzo rozpoznawalnym. Do tego kimś niejako chronionym przez swoje doświadczenie i staż w spadochroniarstwie.
Był kimś bardzo rozpoznawalnym. Do tego kimś niejako chronionym przez swoje doświadczenie i staż w spadochroniarstwie.
Oczywiście można powiedzieć, że nie zabił się na skokach a na lataniu wzdłuż stoku. Jednak teraz wiele dyscyplin się ze sobą łączy. Trening latania na czaszy jest atrakcyjniejszy, gdy widać i czuć reakcje czaszy wobec zmieniających się warunków zewnętrznych.
Kolejna, wielka postać spadochronowa
skończyła tragicznie swoją karierę. Pojawiają się więc wpisy,
że: 'nie umarł, tylko jest w krainie latania'.
Temu podobne wpisy nikomu jednak nie
służą. Nie ma pięknej śmierci. Piękne może być życie, a
śmierć jest nieuchronnym jej końcem. Jednak, gdy ginie ktoś, kogo
przeżywają jego rodzice, ktoś czterdziestoparoletni, w pełni sił
witalnych. To wtedy można powiedzieć, że coś jest nie tak.
To powinno wszystkim przypomnieć, bez
cienia strachu i żalu, że całe lotnictwo jest świadomie bliskie
linii, którą można przekroczyć tylko w jedną stronę.
Specjalnie nie piszę, że jest
bardziej niebezpieczne, bo to temat rzeka. Można sobie statystycznie
zestawiać różne zawody, aktywności i zapewne wyjdzie, że
najbardziej zagrożony śmiercią jest brzuchacz przed ekranem
telewizora.
Chodzi o mniej lub bardziej świadomy
taniec ze śmiercią, gdzie, jak widać, nie ma bardziej
uprzywilejowanych. Nie można zatkać sobie gęby tezą, że
najbardziej niebezpiecznie jest na początku skoków. Cały czas
toczy się bowiem nieodgadniony proces. Nie znamy jego wyniku, jednak
znamy część zagrożeń.
Smutne, jak każda śmierć. Bardziej wyraziste, bo rozdęte dokonaniami Jonathana. Bardziej zauważalne, bo dopadło kogoś, kto stanowił wzór do naśladowania. Tak jak dawniej Patric de Gayardon – prekursor, który zginął w 1998 roku. Oczywiście było takich więcej. To liga, która balansuje na linii życia i śmierci. Oczywiście profesjonalnie, przygotowani, z zapleczem, z planami, kalkulacjami. Jednak są tak blisko, że niewielki błąd nie może mieć innych niż terminalnych skutków.
Czy można wyciągnąć wnioski? Jakie?
Czy można nauczyć się na niewielkim błędzie człowieka, który
zaszedł dalece dalej, niż jakikolwiek skoczek będzie statystycznie
miał możliwość zajść?
Może tylko to, że życie smakuje,
tylko wtedy gdy można je smakować. Może to, że zbliżanie się do
ekstremum niesie ze sobą poważne zagrożenia. Może to, że
każdemu, niezależnie od doświadczenia może się powinąć noga.
Nikt nie jest namaszczony nieśmiertelnością ani z faktu urodzenia,
ani z faktu nabycia umiejętności. To spirala bez końca, a
relatywne bezpieczenśtwo to zachowanie bezpiecznej odległości
pomiędzy umiejętnościami a ich testowaniem.
Robił niewiarygodne rzeczy, był naprawdę dobry - teraz nie żyje.
Robił niewiarygodne rzeczy, był naprawdę dobry - teraz nie żyje.
za PD:
It’s with great sadness that we give you the facts surrounding the accident yesterday – please know that this is full disclosure and may be uncomfortable to read.
Jonathan had been jumping all morning with members of the Fazza Sky team on this one particular run in the Eidfjord region in Norway. In the afternoon he was alternating runs with JC and Bobo then with the Fazza Sky Team - this was Jonathan’s seventh run of the day on the same run.
He was flying aggressively and confidently in terrain where there is no margin for error. His canopy hit a tree in a very narrow deep part of the gorge, causing him to strike the side of the gorge wall and fall into the river below. The river swept him downstream and over several waterfalls until he got stuck at the bottom of one of them.
JC and Bobo were ground support for the run. On seeing the accident JC rode the helicopter up to where Jonathan was. JC tried to retrieve Jonathan from the water – he was heavily entangled in lines and material and face down. JC managed to cut away his canopy but could see that Jonathan was already gone. The canopy was still wrapped around Jonathan and it started to reinflate, pulling both of them down the river towards the next waterfall. JC had to let him go and Jonathan came to rest in the next pool, where the Medivac team eventually retrieved him.
Once the Coroner here is ready to release him, Jonathan will be flown back to his family in California.
We want to thank you for all your expressions of love and support for Jonathan’s family and the team over the last 24 hours. We are spread far and wide right now and reading all the messages from our skydiving family helps more than you can imagine.
Skłania do myślenia. Smutne, nawet jeśli nie znałem tego człowieka.
OdpowiedzUsuńNo chyba robiąc takie rzeczy, człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że może się zabić? Potrzebował adrenaliny, dostawał ją.
OdpowiedzUsuń