Wracając
z plaży w Metalascañas, zgodnie z luźnym planem mieliśmy zasiąść
w knajpce nad rozlewiskiem wodnym w El Rocio. Zamysł ten powstał
już podczas majówkowego powrotu z parku narodowego, gdy Monika
wyskoczyła z auta fotografować różowe flamingi i dzikie konie.
![]() |
Hiszpanie zaczynają wyłazić z nor dopiero wieczorem |
Uciąłem
ostro te pesymistyczne wynurzenia, bo przecież swoje wiem,
restauracja jest, niedziela jest, sezon się zaczął to do knajpy
można się wbijać.
Dyplomatycznie
jednak na przeszpiegi został wysłany Tomek, który wyszedłszy z
busa w funkcji floatera zadokował do drzwi wejściowych. Uchwyt
drzwi uległ naciskom, Tomek zajrzał, szybko sprawę ocenił i
pewnym krokiem wrócił do nas.
Ula
jeszcze, z mniejszym przekonaniem, zapytała czy widział aby ktoś
jadł. Byłem niemy na te pytania jak i odpowiedzi.
Oczywiście
knajpa działała, ale kucharza nie było, kuchnia zamknięta i tylko
można raczyć się piwskiem i winem oraz jakimiś lichymi tapas.
Szpetnie
objechałem lamusów za to, że nie chce im się prowadzić
restauracji i pojechaliśmy bez planu.
![]() |
Lekko dziabnięty "Juan" z drinkiem, pokazuje kolegom jak dobrze działają ABSy jego rumaka (fakt, był dobry) |
Zaraz
za parkingiem był wjazd na asfalt i zjazd w piaszczystą drogę.
Niepozorną ale jakże kuszącą. Mieliśmy czas, więc wykonałem
serię niekontrolowanych skrętów uprawiając tzw. turystykę
samochodową.
Piaszczyste
drogi prowadziły przez całe miasteczko, to nie było najwyraźniej
zaniedbanie drogowców.
Oko
przyciągały również często pojawiające się archaiczne pojazdy
jednoosobowe napędzane siłą jednego konia żywego. Przy prawie
każdym domu, niczym w westernach były barierki do parkowania
czterokopytnych pojazdów.
Zaczynało
się robić ciekawie. Już wiedzieliśmy, że nie ma co liczyć na
ciepły posiłek ale miejsce było wyjątkowo urokliwe. Słyszałem o
nim właśnie ze względu na zielonoświątkowe pielgrzymki, które
utrudniały dojazd na strefę zrzutu.
Sklepiki,
z powystawianymi dewocjonaliami i wszędobylskimi sukniami do
flamenco, bary mniejsze i większe, wreszcie na skraju rozlewiska
instytut ornitologii (myślałem, że taki modernistyczny bar i
zajechałem – nie ma co tam jechać) niewiele ale wystarczająco
dużo aby sobie usiąść i porobić nic.
Jeszcze
parę zakrętów i wypatrzyłem miejsce dobre do posiedzenia.
Wyglądało magicznie ze względu na olbrzymie drzewa oliwkowe. Stoły
na beczkach, miejsca dla postoju koni i wysokie stoły dla koniarzy,
którzy nie mają zamiaru schodzić na dół.
O
godzinie 19tej w takich lokalach panuje hiszpańskie trankilo.
Smętnie snują się kelnerzy, w środku ktoś coś czyści, na
zewnątrz pancio skrupulatnie polewa wodą piach, aby się nie
kurzyło.
Sangria,
dojrzały serek w kawałkach, jakieś piwko i oliwki w młodej
zalewie. Tak je nazywam, bo jeszcze nie mam dokładnej wiedzy o
procesie i przygotowywania. Na pewno te z drzewa nie nadają się do
jedzenia (sprawdzałem) bo są gorzkie. Te w zalewie już są super,
co sprawdza nasz czteroletni smakosz, wcinając niemal tak sprawnie
jak czekoladę, tuńczyka, albo surowego łososia na sushi.
W
niektórych knajpach podają jednak oliwki w smaku pomiędzy tym co z
drzewa a tym co ze sklepu. Z większą zawartością czosnku i
papryki. Rewelacja.
![]() |
to zielone na górze, to korona jednego drzewa |
Może
i sadzi nam turystyczny kit, sprawdzę to niebawem, ale Curro –
pilot Dorniera, który jest lokalsem potwierdza to ze stanowczością.
Dodaje też, że El Rocio już nie jest takie jak piętnaście lat
temu. Teraz ponoć już pachnie komerchą.
No
cóż, jeśli organizowane są pielgrzymki, które przyciągają
około miliona ludzi do miejscowości zamieszkałej przez 2 tysiące
to jak się dziwić, że następują przemiany.
Budzi
się w społeczeństwie duch turystyki. Państwo temu sprzyja więc
efekty widać.
Doczekaliśmy
do wieczora, zamówiliśmy jeszcze kilka fajnych dań. Polecam 400
gramowego T-bone'a, który jest robiony ewidentnie przez fachowca.
Nie polecam kremu, czy też sosu, który nie przypomina ani masła
czosnkowego ani sosu serowego. Bardzo dobre są kotlety z jagnięciny,
smakowicie prezentuje się pieczona kaczka. Krewetki takie sobie. Po
przeszkoleniu Szymka vel Janka dotyczącego pieczołowitego
czyszczenia krewetki przed dalszą obróbką termiczną smak mi się
zmienił. Takie w całości pieczone walą bagiennym zapachem. No da
się je zjeść naturalnie ale odbiegają od nowo zarysowanych
standardów.
El
Rocio zostało założone w 1834 roku.
![]() |
Na architekturze się nie znam, więc co mogę napisac: Bazylika Najświętszej Panny w El Rocio |
Niezależnie
jednak od wyznawanej wiary, braku wiary, czy miejsca na wiarę to El
Rocio odwiedzić warto.
Miejsce
nie ma sobie równych. Wygląda niesamowicie zarówno w ciągu dnia
jak i w nocy. Galopujące dzikie konie i różowe flamingi to widok
może nieco kiczowaty ale, co dziwne, naturalny.
To
również jeden z boków trójkąta turystycznego, pozostałe dwa to:
plaży w Mtelascañas,
parku krajobrazowego Doñana.
plaży w Mtelascañas,
parku krajobrazowego Doñana.
Pomysł
na wycieczkę, na przynajmniej jeden dzień ze wspaniałą konsumpcją
w ładnych widokach. Na plaży nic lepiej nie jeść.
Cały czas sprawdzamy, co warto odwiedzić. Skoki w Hiszpanii nabierają więc nowego znaczenia, można do nas przyjechać i nawet dla tych, co nie skaczą coś ciekawego się znajdzie.
Cały czas sprawdzamy, co warto odwiedzić. Skoki w Hiszpanii nabierają więc nowego znaczenia, można do nas przyjechać i nawet dla tych, co nie skaczą coś ciekawego się znajdzie.
to ja to muszę zobaczyć i obfotografować!
OdpowiedzUsuń