Przejdź do głównej zawartości

Jak stal się hartowała - mój pierwszy raz

Dziś na zamówienie. Jak zacząłem skakać. Oczywiście temat byłby zbyt lakoniczny jeśli bym tylko opisał fakty historyczne sprzed ponad dwudziestu lat. Połączę więc ten temat z kwestią dlaczego ludzie zaczynają swoją przygodę ze skokami. W tekście zamiast czarno-białych historycznych dagerotypów użyję fotek z dzisiejszej przebieżki po okolicach Oropesy. 

Nie był to może maraton, którego troszkę zazdroszczę niektórym moim znajomym ale całkiem spory dystans połączony z małym trekkingiem na tzw szagę.

Najczęstszą odpowiedzią na pytanie: dlaczego chcesz skoczyć z samolotu jest: 'to było zawsze moje marzenie!' I zawsze brzmi to w uszach wyjątkowo, bo dla mnie nie było to żadne marzenie. Nie miałem nawet takiego planu w wieku 17 lat.

 Ale tu pojawił się mój brat cioteczny, starszy o parę lat ode mnie, który zadzwonił z zaskakującym pytaniem – czy chcę zapisać się na kurs spadochronowy. Przypominam było 8 lat po stanie wojennym. Nie było to tak strasznie dawno bo telewizory kolorowe były już bardzo popularne w Polsce.

W momencie, gdy Marcin zadzwonił do mnie, miałem za sobą kilkuletnią przygodę z piłką ręczną. Skasowałem kilka bryk, nie żałuję dziś – tak śpiewa nawrócony bard Krzysztof Krawczyk. Ja też nie żałuję piłki, nawet dobrze ją wspominam ale trochę mnie pokiereszowała. Przerośnięta lewa komora, stawy które wymagają ciągłych obciążeń bo się mogą rozsypać, trochę szwów w różnych miejscach. Po prostu zabawa dla młodego chłopaka aby nic głupiego nie przychodziło mu do głowy. Ale niestety polityka dopadła i piłkę ręczną, gdy mojego trenera wywalili a dwie drużyny, które ze sobą konkurowały połączono. Walnąłem wtedy 17to letniego focha i zakończyłem treningi. Dzwoni Marcin i pyta. A ja co mam odpowiedzieć skoro z niczym mi się nie kojarzy kurs spadochronowy. Mózg na zasadzie skojarzeń podrzuca obrazy białych, okrągłych spadochronów z filmu z Marianem Kociniakiem.
Odpowiedź jest prosta. Ponieważ nic o tym nie wiem a nie koliduje to z moimi planami i brzmi zachęcająco to oczywiście TAK
No nie takie to łatwe. Mam 17 lat. W społeczeństwie jestem narybkiem, który nie może o sobie decydować. Idę po prośbie do producentów. Ojciec wydaje się być niewiele tym zainteresowany i pada odpowiedź tak, mama zakłada votum.
Odjeżdżam na fochu, płynnie jak książę Drakula do swojego pokoju. Idę w ciszy przemyśleć swoją klęskę i braki wiekowe.
Nie dalej jak godzinę później. Nie umiem po tylu latach ocenić obiektywnie tego czasu do foch-siedziby wchodzi mama, która informuje mnie, że mogę iść na kurs. Dobrze, że nad brwiami jest linia włosów bo zdziwienie mogłoby podążyć przez kark, plecy aż do samej dupy. Argumenty są boleśnie prawdziwe. Jeśli bowiem nie dostanę zgody to poczekam rok i pójdę na kurs. Ale to, że nie mogłem zacząć kiedy chciałem będę pamiętał przez całe życie. Fakt. Szacun. Teraz jako ojciec rozumiem to zagranie z jeszcze większą głębią.
Idę więc na kurs.
Teraz kurs to jeden, góra dwa dni. Wtedy to były 3 miesiące. Popołudniami zajęcia teoretyczne a w weekendy treningi i układanie spadochronu ST 7 produkowanego przez dzielną fabrykę w Legionowie.
Od pierwszych zajęć przypasowało mi. Zarówno grupa kandydatów jak i kadra. No dobra, byłem zachwycony i z przyjemnością jeździłem przez całą Warszawę komunikacją miejską do aeroklubu na Bemowie.
to nie program graficzny, ktoś wydeptał pięknie te napisy
W trakcie kursu ukuli mi ksywę ruski człowiek. Dokładnie to było dwóch ruskich ludzi. John i Iwan. John to Konrad, którego fizis była natenczas podobna do Johna Rambo. Ja po prostu zostałem Iwanem. Obaj byliśmy, że tak powiem rośli. Starzy, którzy mniej lub bardziej chętnie kultywowali tradycje fali nie za bardzo wiedzieli jak zgryźć ten orzech.
Nie wchodziliśmy bowiem w żaden otwarty konflikt, choć efekt tego starcia raczej przemawiałby na naszą korzyść. Dochodziła do tego jeszcze nie okazywana ale już wyczuwalna przychylność instruktora prowadzącego cały ten kurs – Bambuły.
Bambuła zasługuje na więcej niż oddzielny akapit. Osoba nieszablonowa o dość nieodgadnionych zachowaniach. Po latach mogłem zrozumieć jak dobrym trenerem selekcjonerem i wychowawcą był ten wyglądający jak napakowany tatarzyn instruktor. Antyterrorysta, instruktor, dobry obserwator. Szanowany, wzbudzający respekt. Znany w aeroklubie z tego, że przeżył otwarcie okrągłego zapasu w samolocie. Zapas wyciągnął go z samolotu przy 140 km/h a pogięte drzwi stały oparte o hangar przez wiele lat. Oczywiście nie obeszło się bez sporych obrażeń ale przeżycie tego to był wyczyn. Nie znałem tej historii na samym początku. Na początku pamiętam tylko finezyjne poczucie humoru, które w siermiężnym miejscu jakim był aeroklub powodowało zainteresowanie całym tym przedsięwzięciem.

Gdy były treningi zamiast normalnego obuwia sportowego zakładaliśmy z Johnem buty wojskowe. Gdy były treningi skoków ze skoczni, skakaliśmy z wyższego stopnia. Gdy coś było do zrobienia robiliśmy to nawet, gdy cała grupa już pojechała do domu. Po prostu chcieliśmy skakać. John był ciekawostką. Był grzechem trenera selekcjonera. Po latach miałem przyjemność porozmawiać ze swoim instruktorem tak normalnie (żałuję, że inni instruktorzy nie potrafią wyjść poza parawan swojej funkcji). Dowiedziałem się jakie byłby problemy z tym, że skakaliśmy za darmo. On jako trener musiał selekcjonować kandydatów. Dopuszczać tylko tych najbardziej rokujących. Reszta szła na odsiew. John nie rokował pod względem wieku. Kilka lat, które metryka wskazywała, że na koncie dają mu nadwagę powinny go skreślić w przedbiegach. Ale on chciał. A był dość charyzmatyczny i przekonujący. Chciał i było to godne zainteresowania. Nawet jeśli w schematach szkoleniowych ten wiek już nie rokował to dostał od trenera selekcjonera szansę.
Po trzech miesiącach nadeszła wiosna. Zaczęliśmy jeździć na lotnisko. Układaniem spadochronu już rzygaliśmy. Testy teoretyczne i fizyczne zaliczone. Wszystko i wszyscy gotowi.

Przez tych parędziesiąt lat słyszałem również pytanie: czy nie bałem się podczas pierwszego skoku. No nie bałem się. Mogę teraz podejrzewać, że było to ukartowane przez Bambułę. Oczywiście wtedy myślałem, że jest to złośliwość losu. Jeździłem w każdy weekend i byłem gotowy. Padało hasło ubierać się. No to bandażowaliśmy stawy skokowe, zakładaliśmy ciuchy, spadochrony, orzeszki i staliśmy na linii kontroli. Ty, ty i ty – do samolotu, reszta rozbierać się. No i dupa. Następna mobilizacja, znowu gotowi na linii sprawdzenia. Ty, ty i ty (grają fanfary w niebie – lecę) rozbierać się (dupa blada) reszta do samolotu.
Trzeci weekend, wszyscy z mojej grupy już skoczyli, ja 17to latek czekam. Skoczyłbym już na gaśnicy i to niesprawnej. I wreszcie mogę lecieć. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić tą radość? Już tyle razy myślałem podczas przygotowania, że zaraz skoczę. I dopiero po kilku weekendach mogę wreszcie skoczyć. No cóż. Nie bałem się. Nic a nic. Cieszyłem się z tego, że mogę skoczyć. Byłem przygotowywany ambicjonalnie do bycia zawodnikiem. Bardzo umiejętnie, co doceniłem dużo później.
Przez kilkanaście lat szkolenia, gdy to ja jestem instruktorem zastanawiałem się wiele razy co może człowiekiem kierować, gdy przychodzi na kurs spadochronowy. Nie wiem. Nie rozumiem i trudno tu o empatię. Tak szerokie jest bowiem spektrum różnic wiekowych, płci, zawodu, charakteru. Tak innych rzeczy wydają się ludzie oczekiwać od skoku spadochronowego. Tak różnie się zachowują. Nie można udzielić więc prostej odpowiedzi. Dla jednych to forma podniesienia samooceny. Dla innych to odreagowanie po zawirowaniu życia, gdy okazuje się, że wartości którym byli wierni nie wytrzymały z matrycą wszczepionych ideałów.
Dziś wiem, że skoki dają kilka szczególnych możliwości. Przede wszystkim można obserwować ludzi w stanie najwyższych emocji – wtedy gdy już nie mogą grać swych ról społecznych, gdy są prawdziwi. Skoki dają też lekcje życia, które są przyspieszone. Są bardzo kontrastowe, wszystko odbywa się rachu ciachu.
Dlaczego więc ludzie skaczą? Chyba dlatego, że potrzebują silnych emocji, potrzebują podejść bliżej barierki. Ogrodzenia, za którym nie ma już nic, co jest w tym życiu. Chcą tam podejść aby odnaleźć wartość tego, co robią na co dzień. Skoki to przewartościowanie. Empiryczne doznanie życia w jego bardziej pikantnej odmianie.
Normalnie społeczeństwa organizują sobie zajęcia specjalne takie jak wojny, powstania, rewolucje. Wtedy następuje określenie czerni i bieli. Dziś trudniej o to wyzerowanie.
Jest wzorzec, który promowany jest przez media i przenoszony przez pokolenia. Wzorzec zachowań, wzorzec reakcji, wzorzec bycia dobrym lub złym termitem.
Emocjonujące zajęcia zostały wypchnięte poza normę, nazwano jest ekstremalne. Znajdują się poza granicami. Jeśli się do nich sięga to już wygląda sprawa na to, że ten osobnik (lub ta osobniczka) wchodzi na grząską ścieżkę socjopatii. Outuje się od tego, co jest we wzorniku.
Wydaje mi się, że właśnie dlatego ludzie skaczą.
Wydaje mi się, że właśnie to mnie zatrzymało w skokach.
Wydaje mi się, że tą wartość daję moim studentom nie oceniając przyczyn, dla których na tą ścieżkę weszli.
Wydaje mi się, że to ma sens.

Komentarze

  1. a to ta ksywa jest prehistoryczna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam Cię człowieku, choć jako ktoś, kto się o lotnictwo otarł oczywiście o Tobie słyszałem. Teraz czytam, czytam i jeszcze nie skończyłem, ale wiem, że (do)czytam. I tak myślę sobie, oj gościu, musisz mieć wielu wrogów. Ale wiesz co, pisz dalej. Jestem za.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj mam ;) Ale teraz jakby dalej od nich.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.