Dziś świat spadochronowy obiegła kolejna bolesna informacja. Członek zespołu fabrycznego PD zginął w Norwegii. 43 letni skoczek zaliczany był to elity, do najlepszych z najlepszych. Jonathan Tagle ginął podczas speed flying, czyli lataniu w dół zbocza górskiego. Okoliczności nie są jeszcze do końca jasne, wiadomo jednak, że zahaczył o drzewo. Efekt kolizji okazał się katastrofalny. Na forach dyskusyjnych i na fb zawrzało. Pojawiają się jego zdjęcia, filmy z jego udziałem. Był kimś bardzo rozpoznawalnym. Do tego kimś niejako chronionym przez swoje doświadczenie i staż w spadochroniarstwie. Oczywiście można powiedzieć, że nie zabił się na skokach a na lataniu wzdłuż stoku. Jednak teraz wiele dyscyplin się ze sobą łączy. Trening latania na czaszy jest atrakcyjniejszy, gdy widać i czuć reakcje czaszy wobec zmieniających się warunków zewnętrznych. Kolejna, wielka postać spadochronowa skończyła tragicznie swoją karierę. Pojawiają się więc wpisy, że: 'nie umarł, tylko jest...
czyli odbicie rzeczywistości. Pisane emocjonalnie z perspektywy emigracji polskiej rodziny, szukającej lepszego, chociaż wcale nie do końca łatwiejszego, życia w Hiszpanii