Jest to w jakimś stopniu ciąg dalszy tekstu sprzed paru dni o związkach partnerskich W wyniku dyskusji ze swoją mamą, która jest zdecydowaną zwolenniczką związków partnerskich dalej nazywanych ZP spieszę z pewnymi przemyśleniami. Po pierwsze problem wydaje się spoczywać na obrośniętym regulacjami prawnymi związku dwojga ludzi – popularnie nazywanym ślubem, dalej nazywany przeze mnie $. $ w tej postaci jaki mamy obecnie nie jest opracowany przez kochających się ludzi dla innych, w przyszłości kochających się ludzi. Wydawać się może, że to doświadczenia i kłótnie, spory o majątek, spory o dzieci, spory alimentacyjne doprowadziły do takiego zagrzybienia czegoś co dawniej nie miało aż tak formalnego znaczenia. Formalizacja życia, przepis na przepis i inne radosne przejawy rozbuchanej biurokracji nie pasują. Nie pasuje też dużej części $, dla innych jest ok, bo zwykle nie mają pojęcia choćby o tym, że nawet po rozwodzie mogą w swoich starych latach być obciążeni aliment...
czyli odbicie rzeczywistości. Pisane emocjonalnie z perspektywy emigracji polskiej rodziny, szukającej lepszego, chociaż wcale nie do końca łatwiejszego, życia w Hiszpanii