Troszkę o szkoleniu AFF dla tych,
którym nie pasują słodkie, reklamowe słówka. Dla tych, którym
coś nie pasuje.

W swych założeniach opiera się na
zaliczeniu siedmiu poziomów. Poziomami możemy nazwać ćwiczenia
lub zestawy ćwiczeń, których prawidłowe wykonanie pozwala na
przejście od niższego do kolejnego wyższego etapu.
Kurs AFF w swym programie zawiera ćwiczenia, które student musi zaliczyć:
- stabilnego spadania w układzie, w którym spadochron jest ponad jego sylwetką, czyli brzuch jest skierowany do dołu a plecy i system spadochronowy do góry. To srogi wymóg wynikający z konstrukcji spadochronu głównego. Pilocik wraz taśmą łączącą i paczką są bowiem zamocowane do górnej części czaszy spadochronu. Niestabilność sylwetki skoczka może więc w momencie otwierania spadochronu głównego doprowadzić do owinięcia się i zablokowania procesu napełniania czaszy głównej,
- samodzielnego otwierania spadochronu. To chyba prosta sprawa biorąc pod uwagę, że otwieranie spadochronu warunkuje dalszą zabawę w kolejnym skoku. Oczywiście czasem może się zdarzyć, że skoczek na kursie się zagapi i nie otworzy. Jednak kilkukrotne 'zagapienie' może świadczyć o nieprawidłowej motywacji, koncentracji lub braku poczucia zagrożenia związanego ze skokami spadochronowymi,
- kontroli wysokości. Czynności koniecznej do prawidłowego 'na czas' zainicjowania otwarcia czaszy głównej oraz w szczególnych sytuacjach, do postępowania awaryjnego. Niedopuszczalne jest wykonywanie skoków bez wysokościomierza, gdyż wzrokowa ocena odległości przebiegająca w stanie tak wysokiego stresu i z taką dynamiką jak swobodne spadanie stanowi zbyt duże zagrożenie,
- świadomie wykonywane obroty oraz strzała, dają minimum bezpieczeństwa podczas skoków z innymi skoczkami. Student AFF uczy się wykonywania (oraz zatrzymywania niechcianych) obrotów między innymi po to, aby oddalić się od ewentualnego zagrożenia. Strzała (delta) to sylwetka, która pozwala na całkiem efektywne oddalenie od innego skoczka. Otwarcie dwóch spadochronów w bezpośredniej bliskości grozi kolizją i splątaniem,
- destabilizacja i powrót do stabilności są gwarancją, że uczeń nie 'zgłupieje' gdy znajdzie się w jakimś niestabilnym położeniu i będzie umiał sprawnie powrócić do sylwetki, która jest bezpieczna do otwarcia spadochronu głównego.
Te umiejętności poprzedzone
szkoleniem teoretycznym i ćwiczeniami naziemnymi oraz wzbogacone o
prawidłowe sterowanie spadochronem pozwalają instruktorowi na
usamodzielnienie ucznia.
Ta samodzielność jest obwarowana
różnymi procedurami. Po wykonaniu 7 skoków wiedza, doświadczenie
i umiejętności oceny różnych sytuacji na lotnisku są
niewystarczające do przekazania uczniowi pełnej odpowiedzialności
za jego zdrowie i życie. W praktyce do 50 skoku jest nad nim
sprawowany zewnętrzny nadzór. Trzeba patrzeć uważnie jakie
zwariowane pomysły tworzą się w głowie pozbawionej doświadczenia.
Bywają naprawdę rozjechane nie tylko ze zdrowym rozsądkiem ale
również z zasadami fizyki.
Można przyjąć, że spora część
kursantów mieści się w założonych siedmiu skokach. Niektórzy są
gotowi wcześniej a niektórzy później. Może być to spowodowane
kilkoma przyczynami.
Po pierwsze uczeń czuje się jak rozpieszczony
otaczającą komercją klient, który przychodzi i czegoś żąda.
Oczywiście powinien tego wymagać od siebie bo instruktor jest tylko
od sprawdzenia sprzętu, prawidłowości wyrzutu, wystarczających
warunków pogodowych i poprawiania błędów. Szkolenie spadochronowe to nie skoki tandemowe. Tutaj panują inne zasady. Dla niektórych to jest
nie do pomyślenia. Jak to? Płacę i nie mogę wymagać od
instruktora swoich postępów. No tak to.
Inną przyczyną są indywidualne
uwarunkowania psychomotoryczne. Nasz mózg jest jak mięsień. Jeśli
jest trenowany to jest silny i elastyczny. Jeśli nie uczymy się
kolejnych, nowych czynności to nie ma co się dziwić, że skoki nie
idą tak dobrze jak 'ego' oczekuje tego. Tu rozwiązaniem jest pamięć
mięśniowa, czyli pamięć motoryczna. Powtarzamy na ziemi sekwencję
ruchu aż stanie się automatyczna i to pomoże. No ale trzeba dużo
ćwiczyć. Mowa tu o setkach powtórzeń.
Kolejna sprawa to szeroko pojęta
wrażliwość. Próg wrażliwości na bodźce jest kwestią niezwykle
indywidualną. Jedni w stresie działają lepiej niż w spoczynku.
Dla innych to duży wysiłek. Pomagają w takiej sytuacji
wizualizacje. Przypominanie sobie emocji ze skoku, powtarzanie i
zaznajamianie z nimi. Niemniej jednak osoby wrażliwe mogą dostać
bardziej po kieszeni niż jednostki bardziej odporne, powiedzmy mniej
refleksyjne.
Presja grupy może być bardzo
destrukcyjna dla ucznia. Od momentu, gdy zaplącze się w porównania
z innymi kursantami, czy to tymi, którzy równolegle się szkolą,
czy to tymi, którzy już dawno temu skończyli – zaczyna się
problem. Nic dobrego nie wynika ani z faktu, że idzie lepiej ani z
faktu że idzie gorzej. Obie te drogi są ślepe i odciągają ucznia
od obiektywnej oceny rzeczywistości i od koncentracji na swoim
szkoleniu.
Niestety mamy wokoło siebie wielu
życzliwych. Nie odpuszczą podkarmienia swoich kompleksów widząc
potencjalnie 'słabszego' studenta. Ich dawne szkolenie, w ustnym
przekazie jest już bardziej niż perfekcyjne. Mimika, postawa ciała
i bolesne dla studenta słowa nie pomogą więc w procesie szkolenia.
Po latach szkolenia dochodzę do
wniosku, że efektywność procesu byłaby dużo wyższa, gdyby na
czas kursu całkowicie odciąć studenta od mądralińskich i
okrutnych 'bardziej doświadczonych' spadochroniarzy. Niestety
zazwyczaj nie da się tego zrobić. Teraz poobserwuję sobie
spokojnie jak to jest, gdy skoczkowie wokoło posługują się innymi
językami a co za tym idzie mają trudniejsze zadanie w
'dopieprzeniu' dobrą radą studentowi między oczy.
Złudne poczucie bezpieczeństwa
towarzyszy kursom AFF. Student sobie myśli a instruktor go w tym
niepotrzebnie upewnia, że asysta instruktorów podczas skoków to
prawie jak tandem.
Ta ułuda trwa potem dalece dłużej
niż sam kurs. Skoczek nadal myśli, że spadochroniarstwo jest
bezpieczne. A przecież nie jest. Jeśli można się zabić albo
połamać to nie jest. To proste.
Spadochroniarstwo MOŻE być bezpieczne
ale to jest założenie idące w parze ze zrozumieniem zagrożenia i
działaniu przeciw niemu.
Od pierwszego skoku uczeń ma życie w
swoich rękach. Nie ma słodkiego pierdzenia. Nic się nie zmienia w
momencie rozpoczęcia kursu. Nadal to ta sama osoba. Mogła wpaść
pod samochód, pośliznąć się pod prysznicem albo udławić
kawałkiem kiełbasy sojowej. Nic się nie zmieniło, tym razem ta
osoba postanowiła zrobić kurs spadochronowy. Na tym kursie nadal za
siebie odpowiada. Instruktor ma:
- dostarczyć odpowiedni spadochron,
- zaprezentować wiedzę potrzebną skoczkowi,
- przeprowadzić ćwiczenia naziemne,
- sprawdzić czy pogoda jest OK,
- sprawdzić spadochron na plecach ucznia,
- sprawdzić czy wyrzut jest OK,
i już. Nic więcej. Żadnego
tatusiowania. Ani w sensie rodzinnym ani boskim.
Instruktor AFF nie ma być bohaterem
akcji ganiającym wirującego ucznia aż do kresu możliwości
spadochronu zapasowego. Instruktor uczy wcześniej ucznia jak ma się
zachować w trudnej sytuacji.
Jeśli instruktor jest bohaterem akcji
to znaczy, że być może jest bohaterski ale uczyć nie umie. A idąc
na kurs uczeń chyba woli mieć dobrego nauczyciela niż asa
przestworzy w niebieskiej pelerynie gotowego do najwyższych
poświęceń tak zapatrzonego w swoją doskonałość, że nie wie
jak przekazać wiedzę uczniowi. Uczeń zaś stanowi jedynie wirujące
potwierdzenie jego wspaniałości.
Od pierwszego skoku liczą się zasady
skydivingu: plan the jump, jump the plan. Kontrola wysokości,
otwarcie spadochronu, kontrola spadochronu. Dbanie o swoje życie, bo
nikt nigdy nie wie czy trafił na instruktora, bohatera czy kompletną
lebiegę, która ani nie umie uczyć ani latać.
W internecie wszystko złoto to się
świeci. Prawie każdy instruktor ma swoją 'szkołę', prawie każdy
pisze o sobie per 'my'.
No cóż. Uczeń idzie swoją karmiczną
ścieżką i trafia tam gdzie chce trafić. Ma szczęście albo go
nie ma. Ważne jest aby jego brak szczęścia został obwarowany
prawidłowym postępowaniem instruktora i aby nie zszedł ze sceny
podczas skoków. Niech się uszkodzi na skórce od banana albo
wpadnie do przerębla jak musi. A nie podczas skoków, bo to miejsce,
gdzie ludzie chcą trochę odpocząć od mroków życia.
Skoro bez słodzenia to bez słodzenia ;) Zgadzam się z powyższym odnośnie myślenia skoczków czy też potencjalnych skoczków o odpowiedzialności instruktorskiej w skoku, aczkolwiek strony medalu zawsze są dwie. Jeżeli szkoleniowiec lub też potencjalny szkoleniowiec z papierem instruktorskim nie włoży swojego zaangażowania w wyszkolenie delikwenta to pacjent może pękać z chęci, pracy i entuzjazmu a skoczkiem nie zostanie. Sam skok to wg mnie "wisienka na torcie" pracy obu stron nie tylko samego studenta, ale też instruktora nad studentem, która odbywa się na ziemi, a która jak można zauważyć jest wprost proporcjonalna do zasobności portfela tego drugiego, a nie jego zaangażowania. Kursu AFF i nie tylko student sam nie przejdzie, potrzebne mu wsparcie instruktorskie aż do licencji czy śki i fakt, że klient tego żąda jest chyba naturalnym i zdrowym odruchem zgodnym z założeniami procesu szkolenia. Zdarzają się też "instruktorzy", którzy prowadzą selekcję wstępną zwłaszcza wśród studentek i tu, jeśli taka poddać się "rozmowie kwalifikacyjnej" nie chce to z góry jest na przegranej pozycji odnośnie jakiejkolwiek pomocy związanej ze skokami :P Cóż, życie ;)
OdpowiedzUsuńhe he, widzę, że w spadochroniarstwie też dupą można wojować
OdpowiedzUsuńA gdzie dziś nie można? ;) Pytanie tylko czy naprawdę trzeba, żeby otrzymać to co jest w ofercie firmy, czyli szkolenie spadochronowe i pomoc instruktorską. Tzw. "po trupach do celu" (bardziej pasuje: po dupach...;)) eliminuje tych, którzy mają nieco inne spojrzenie na świat. Byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że wszyscy tak mają, ale niektórzy instruktorzy (całkiem sporo) tak mają. Można się dziwić lub nie w końcu to środowisko latami zdominowane przez testosteron, którym rządzą silne emocje i adrenalina. Mam wrażenie, że napływ pierwiastka żeńskiego póki co nie złagodził obyczajów, ale może z czasem i to się zmieni ;)
OdpowiedzUsuńHe, ciekawe czy studenci płci męskiej mają też takie problemy z instruktorkami AFF
OdpowiedzUsuńw tym przypadku studenci płci męskiej są nieco pokrzywdzeni, instruktorek póki co mało, ale jak się proporcje wyrównają to pewnie oba pierwiastki swoje asy z rękawa będą wyciągać, dlaczego by nie ;)
OdpowiedzUsuńWtedy to co chwilę faceci skakaliby w tandemie :D
UsuńJa to bym chyba chciał mieć taki problem ;) Jak znasz jakieś instruktorki to mogę nawet udawać nowicjusza. Tylko niech wygląda jak trzeba i może mnie molestować ;D
OdpowiedzUsuńNo właśnie, najpierw casting, co? A potem dopiero może molestować, ech wzrokowcy ;) A nawiązując do tekstu, szukając materiałów do swojej pracy znalazłam wywiad z Janem Blecharzem (tym od Małysza), w którym mówi o stanach lękowych skoczków i wskazuje na podobieństwo skoków narciarskich do spadochronowych, odwołuje się m.in. do amerykańskich badań w tym zakresie. Może pomoże to zrozumieć nasze reakcje podczas kursu i to dlaczego ktoś robi kurs AFF w 3 skoki, a ktoś inny w 23 jak też poniekąd odkryć prawdziwe oblicze "twardzieli" ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, a o linku zapomniałam ;) http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=7
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy tekst, szczególnie o predyspozycjach młodych skoczków narciarskich
OdpowiedzUsuń