Gdy dochodzi do śmiertelnego wypadku w górach zaczyna się dziwna dyskusja. Dziwna, gdyż przypomina przepychanki dwóch skrajnie odległych poglądów. Pojawiają się bowiem sceptycy, którzy uważają, że głupotą jest podejmowanie wspinaczki i świadome wystawianie się na wysokie ryzyko zaś po drugiej stronie barykady gromadzą się obrońcy pasji i życia pełną piersią, gdzie ofiary są oczywistością ale jakoby lepiej tak umrzeć niż żyć po drugiej stronie barykady.
To bardzo podobne zachowania, które obserwuję w spadochroniarstwie. Jest kilka drobinek, które łączą te obie aktywności, choć uważam, że spadochroniarstwo nie dorasta do pięt himalaizmowi, choćby pod kątem stopnia kwalifikacji potrzebnych do ich uprawiania. Tymi drobinkami jest przemieszczanie się do góry a potem do dołu, przy czym skoczkowie zawsze docierają na dół, choć czasem nie w takiej formie jak planowali, oraz świadomość ryzyka związanego z uprawianiem tej profesji. I tu, i tu giną ludzie. Wśród himalaistów jest cokolwiek większy odsiew, za to skoczków jest dużo więcej, więc śmierć pojawia się ku uciesze gawiedzi dość często.
Gdy dojdzie do śmierci tzw. kanapowcy, którzy sączą piwo - bo tak są określani przez zgromadzonych po drugiej stronie oponentów (nazywanych egoistycznymi samobójcami przez kanapowców), wytaczają działa i strzelają argumentami o niepotrzebnym i głupim ryzykanctwie.
Warto więc doprecyzować. Pomiędzy podejmowaniem ryzyka a ryzykanctwem jest różnica, która może oznaczać życie lub śmierć. Podejmowanie ryzyka to świadoma decyzja, w którą wkalkulowane są pewne scenariusze, wobec których skoczek lub himalaista zabezpiecza się tak, aby do nich nie doszło. Do tego potrzebna jest:
Egoistyczni samobójcy nie są głupi wychodząc w góry i nie są głupi pozostając w domu.
Każdy z nas jest wykonany z tej samej gliny, różnimy się tylko w proporcjach składników. Jeden lubi smak miodu inny zapach starych skarpet. Jeden do odczucia satysfakcji potrzebuje pozbierać borowiki inny potrzebuje skoczyć z samolotu lub iść karmić szczura i drapać rakami otwarte, oblodzone przestrzenie. Próg intensywności doznań powoduje, że to co dla jednych jest już bólem dla innych jest przyjemnym łaskotaniem. Zróbcie sobie doświadczenie i pstryknijcie się z taką samą siłą w piętę i oko.
Diabelnie ciężko jest mi wyobrazić sobie satysfakcję związaną ze wspinaniem się w warunkach kilkudziesięciu stopni mrozu, przy huraganowym wietrze i na wysokości, na której każda komórka organizmu krzyczy o więcej tlenu. Ale skoro ludzie to robią, i robią to od lat, i mówią że pokonanie tych słabości i osiągnięcie czegoś daje im niesamowitą przyjemność, to znaczy, że coś w tym jest. Może dla mnie wydaje się to być nieco perwersyjną przyjemnością, ale podobnie mogą myśleć Janusze kanapowi i względnie pastelowym i pluszowym spadochroniarstwie.
W odpowiedzi egoistyczni samobójcy mogą naśmiewać się z babiny, która szydełkuje i mieć pretensje, że za składki ZUS trzeba jej rehabilitować szyję i korygować wady wzroku.
Bo tak wygląda ta dyskusja. Mam określić się po którejś stronie i pluć na drugą odczuwając społeczną nić więzi do "swoich" ramię w ramię plujących na "tamtych".
A ja czuję się i Januszem kanapowym i egoistycznym samobójcą w jednym.
Nie mam ochoty ani potępiać himalaistów ani gloryfikować śmierci jednego z nich bo mam na to swój pogląd wyniesiony z analizy wypadków spadochronowych.
Himalaista zginął bo gdzieś popełnił błąd. Sami wspinacze dużo wiarygodniej przeprowadzą analizę i wyciągną wnioski, które będą dla nich, podobnie jak raczej słabo poszłoby im analizowanie wypadku spadochronowego i zastosowanie wyciągniętych z tego wniosków.
Jako Janusz himalaizmu uważam, że w pieruńsko trudnych warunkach czynnik ambicjonalny doprowadził do przeszacowania swoich możliwości i niedoszacowania zagrożenia zewnętrznego. Wynikiem tego ojciec osierocił dzieci, mąż owdowił żonę.
I to nie jest OK. I to jest samolubne. Gdyby wrócił to byłoby mniej, ale nadal byłoby samolubne. Jednak podjęcie złej decyzji przypieczętowało dla mnie tą kwestię.
Wiążąc się z drugą osobą zawiązujemy pewnego rodzaju umowę na czas nieokreślony. Gdy powołujemy do życia nowych ludzi do umowy dochodzą kolejne paragrafy. Ojciec ma pomagać żonie i wychowywać z nią swoje dzieci. Jeśli nawet żył pasją to na ten czas winien przytemperować ją (oczywiście moim zdaniem) do poziomu hobby i obniżyć współczynnik podejmowanego ryzyka.
Ale przecież on żył pasją - patrz obsesją. Hobby, które daje nam dodatkowy punkt widzenia, który zwiększa perspektywę niekiedy traktowane jest jak ucieczka od codzienności. Wtedy staje się pasja, staje się opętaniem, obsesją. Równie śmiertelną w skutkach co nadużywanie alkoholu, czy narkotyków. Brak kontroli, poniesienie na fali szczęścia wyciskanego z mózgu coraz większymi dawkami. Odrobina egoizmu zaczyna rozrastać się to monstrualnych rozmiarów dodatkowo dokarmiana poklaskiem innych samobójców i innych Januszów.
Bo gdy wszystko idzie dobrze to i samobójcy i Janusze są zazdrośni i podziwiają gladiatora. Gdy coś pójdzie nie tak, to dokładnie odwrotnie proporcjonalnie oddają to w krytyce i jadzie.
Pan himalaista wyszedł na górę, której o tej porze prawie nikt nie próbuje zdobywać, podobno tylko Polacy i Rosjanie tam się pchają. Jeśli wspinaczka jest sportem ekstremalnym, to jako Janusz, nazwałbym himalaizm ekstremum tego ekstremum. Ale jeszcze dalej jest zdobywanie śmiertelnych szczytów zimą co jest ekstremum, dla ekstremum, dla sportu ekstremalnego. Pan wyszedł, pan popełnił błąd, pan zginął. Zostały żona i dzieci. Nie było tam nic bohaterskiego, nie uratował nikogo tonącego, nie poświęcił swego życia za inne życie. Nie, po prostu zginął. Góra go nie widzi, góra nie zabrała mu życia, góra mu go nie dała, bo góra to góra i dziecinne personifikowanie tego wypiętrzenia terenu jest po prostu słabe.
Dalej ludzie będą się wspinać, dalej będą skakać. Śmierć dalej będzie towarzyszyć tym wyborom. To nie jest ani piękne ani głupie. Ludzie są nieracjonalni, są tak mocni jak ich decyzje.
To bardzo podobne zachowania, które obserwuję w spadochroniarstwie. Jest kilka drobinek, które łączą te obie aktywności, choć uważam, że spadochroniarstwo nie dorasta do pięt himalaizmowi, choćby pod kątem stopnia kwalifikacji potrzebnych do ich uprawiania. Tymi drobinkami jest przemieszczanie się do góry a potem do dołu, przy czym skoczkowie zawsze docierają na dół, choć czasem nie w takiej formie jak planowali, oraz świadomość ryzyka związanego z uprawianiem tej profesji. I tu, i tu giną ludzie. Wśród himalaistów jest cokolwiek większy odsiew, za to skoczków jest dużo więcej, więc śmierć pojawia się ku uciesze gawiedzi dość często.
Gdy dojdzie do śmierci tzw. kanapowcy, którzy sączą piwo - bo tak są określani przez zgromadzonych po drugiej stronie oponentów (nazywanych egoistycznymi samobójcami przez kanapowców), wytaczają działa i strzelają argumentami o niepotrzebnym i głupim ryzykanctwie.
Warto więc doprecyzować. Pomiędzy podejmowaniem ryzyka a ryzykanctwem jest różnica, która może oznaczać życie lub śmierć. Podejmowanie ryzyka to świadoma decyzja, w którą wkalkulowane są pewne scenariusze, wobec których skoczek lub himalaista zabezpiecza się tak, aby do nich nie doszło. Do tego potrzebna jest:
- świadomość istnienia zagrożenia (jeśli ktoś jest nieświadomy to właśnie jest ryzykantem),
- odpowiednie do zaplanowanego działania kwalifikacje (jeśli ich nie ma, lub są zbyt niskie to ktoś jest ryzykantem),
- odpowiednie przygotowanie zdrowotne (jeśli ktoś ignoruje słabości swojego organizmu to jest kim? No oczywiście ryzykantem),
- odpowiednie warunki zewnętrzne, w obu przypadkach głównie chodzi o warunki pogodowe, które mogą okazać się zabójcze w obu dyscyplinach (jeśli ktoś ignoruje nieodpowiednią pogodę to już wiecie sami kim jest).
Egoistyczni samobójcy nie są głupi wychodząc w góry i nie są głupi pozostając w domu.
Każdy z nas jest wykonany z tej samej gliny, różnimy się tylko w proporcjach składników. Jeden lubi smak miodu inny zapach starych skarpet. Jeden do odczucia satysfakcji potrzebuje pozbierać borowiki inny potrzebuje skoczyć z samolotu lub iść karmić szczura i drapać rakami otwarte, oblodzone przestrzenie. Próg intensywności doznań powoduje, że to co dla jednych jest już bólem dla innych jest przyjemnym łaskotaniem. Zróbcie sobie doświadczenie i pstryknijcie się z taką samą siłą w piętę i oko.
Diabelnie ciężko jest mi wyobrazić sobie satysfakcję związaną ze wspinaniem się w warunkach kilkudziesięciu stopni mrozu, przy huraganowym wietrze i na wysokości, na której każda komórka organizmu krzyczy o więcej tlenu. Ale skoro ludzie to robią, i robią to od lat, i mówią że pokonanie tych słabości i osiągnięcie czegoś daje im niesamowitą przyjemność, to znaczy, że coś w tym jest. Może dla mnie wydaje się to być nieco perwersyjną przyjemnością, ale podobnie mogą myśleć Janusze kanapowi i względnie pastelowym i pluszowym spadochroniarstwie.
W odpowiedzi egoistyczni samobójcy mogą naśmiewać się z babiny, która szydełkuje i mieć pretensje, że za składki ZUS trzeba jej rehabilitować szyję i korygować wady wzroku.
Bo tak wygląda ta dyskusja. Mam określić się po którejś stronie i pluć na drugą odczuwając społeczną nić więzi do "swoich" ramię w ramię plujących na "tamtych".
A ja czuję się i Januszem kanapowym i egoistycznym samobójcą w jednym.
Nie mam ochoty ani potępiać himalaistów ani gloryfikować śmierci jednego z nich bo mam na to swój pogląd wyniesiony z analizy wypadków spadochronowych.
Himalaista zginął bo gdzieś popełnił błąd. Sami wspinacze dużo wiarygodniej przeprowadzą analizę i wyciągną wnioski, które będą dla nich, podobnie jak raczej słabo poszłoby im analizowanie wypadku spadochronowego i zastosowanie wyciągniętych z tego wniosków.
Jako Janusz himalaizmu uważam, że w pieruńsko trudnych warunkach czynnik ambicjonalny doprowadził do przeszacowania swoich możliwości i niedoszacowania zagrożenia zewnętrznego. Wynikiem tego ojciec osierocił dzieci, mąż owdowił żonę.
I to nie jest OK. I to jest samolubne. Gdyby wrócił to byłoby mniej, ale nadal byłoby samolubne. Jednak podjęcie złej decyzji przypieczętowało dla mnie tą kwestię.
Wiążąc się z drugą osobą zawiązujemy pewnego rodzaju umowę na czas nieokreślony. Gdy powołujemy do życia nowych ludzi do umowy dochodzą kolejne paragrafy. Ojciec ma pomagać żonie i wychowywać z nią swoje dzieci. Jeśli nawet żył pasją to na ten czas winien przytemperować ją (oczywiście moim zdaniem) do poziomu hobby i obniżyć współczynnik podejmowanego ryzyka.
Ale przecież on żył pasją - patrz obsesją. Hobby, które daje nam dodatkowy punkt widzenia, który zwiększa perspektywę niekiedy traktowane jest jak ucieczka od codzienności. Wtedy staje się pasja, staje się opętaniem, obsesją. Równie śmiertelną w skutkach co nadużywanie alkoholu, czy narkotyków. Brak kontroli, poniesienie na fali szczęścia wyciskanego z mózgu coraz większymi dawkami. Odrobina egoizmu zaczyna rozrastać się to monstrualnych rozmiarów dodatkowo dokarmiana poklaskiem innych samobójców i innych Januszów.
Bo gdy wszystko idzie dobrze to i samobójcy i Janusze są zazdrośni i podziwiają gladiatora. Gdy coś pójdzie nie tak, to dokładnie odwrotnie proporcjonalnie oddają to w krytyce i jadzie.
Pan himalaista wyszedł na górę, której o tej porze prawie nikt nie próbuje zdobywać, podobno tylko Polacy i Rosjanie tam się pchają. Jeśli wspinaczka jest sportem ekstremalnym, to jako Janusz, nazwałbym himalaizm ekstremum tego ekstremum. Ale jeszcze dalej jest zdobywanie śmiertelnych szczytów zimą co jest ekstremum, dla ekstremum, dla sportu ekstremalnego. Pan wyszedł, pan popełnił błąd, pan zginął. Zostały żona i dzieci. Nie było tam nic bohaterskiego, nie uratował nikogo tonącego, nie poświęcił swego życia za inne życie. Nie, po prostu zginął. Góra go nie widzi, góra nie zabrała mu życia, góra mu go nie dała, bo góra to góra i dziecinne personifikowanie tego wypiętrzenia terenu jest po prostu słabe.
Dalej ludzie będą się wspinać, dalej będą skakać. Śmierć dalej będzie towarzyszyć tym wyborom. To nie jest ani piękne ani głupie. Ludzie są nieracjonalni, są tak mocni jak ich decyzje.
Podpisał Janusz Kanapowiec Egoistyczny Samobójca
Komentarze
Prześlij komentarz