Przejdź do głównej zawartości

Jak walczyć z kolizjami i innymi zagrożeniami bezpieczeństwa skoków spadochronowych

Kolejna katastrofa jest być może okazją do wzbudzenia zainteresowania czytelników tematyką bezpieczeństwa.

Tym razem zginęła dwójka doświadczonych skoczków przygotowujących się w Eloy (Arizona) do budowania formacji dwustu osobowej. Po prawidłowym rozejściu, podczas lądowania w przewidzianym dla nich miejscu, na wysokości około 50 metrów doszło do kolizji. Skoczkowie splątali się, obie czasze zgasły co doprowadziło do bardzo mocnego zderzenia z ziemią. Jeden ze skoczków zmarł na miejscu, drugi niedługo potem, już w szpitalu.

Według relacji trudno jest znaleźć winę któregokolwiek z nich. Zresztą poszukiwanie winy skoczka jest zawsze ślepą drogą, bo chodzi o proces, chodzi o zrozumienie przyczyny w znanym nam już skutku. 

Przyczyn splątania może być bardzo wiele. Im więcej jest skoczków w wyrzucie tym komplikują się algorytmy możliwych wydarzeń. Łatwiej byłoby organizować taki wyrzut, gdyby każdy miał podobną masę, każdy latał na podobnym spadochronie, każdy respektował separację poziomą i pionową, gdyby organizator wyznaczał kilka stref lądowania itp.

Ale tak nie jest. Jest tak, że kolizje to faktycznie jedno z największych zagrożeń. Podobnie jak motocyklista na prostej, suchej drodze jest bezpieczniejszy jeśli nikt się nie włącza do ruchu albo jeśli jest jedynym, samotnym motocyklistą na pustych, niemieckich autostradach.
W skokach trzeba przyjmować zasadę ograniczonego zaufania. Powiem więcej, moim zdaniem każdego uczestnika skoków trzeba traktować jako potencjalne zagrożenie. Zagrożenie kolizją w swobodnym spadaniu przy braku respektowania zasad bezpiecznego rozejścia lub kolizją na otwartych spadochronach.

Kilka zasad sumiennie stosowanych powinno znacznie zmniejszyć ryzyko kolizji i splątania podczas lotu na czaszy:


  • Rzetelnie stosujemy separacje przy wyjściu z samolotu,
  • Mamy świadomość osi wyrzutu skoczków i sposobu bezpiecznego rozejścia z formacji,
  • Znamy zamierzone wysokości otwarcia sąsiednich grup skoczków,
  • Utrzymujemy jak najwyższy poziom koncentracji, zarówno przebieg swobodnego spadania jak i dokonana ocena stanu spadochronu schodzą na plan dalszy, liczy się tu i teraz,
  • Znamy aktywną strefę oczekiwania w danym skoku lub w przypadku budowania dużych formacji rozumiemy zasady manewrowania,
  • Zanim wykonamy manewr patrzymy zarówno w dół, jak i do góry w stronę, w którą zamierzamy lecieć,
  • Nie latamy bezpośrednio nad strefą lądowania, patrząc w dół ograniczamy sobie bardzo ocenę ruchu innych skoczków,
  • Używamy kasków i okularów w sposób umożliwiający jak najszerszy kąt widzenia,
  • Mamy przećwiczone na ziemi zdejmowanie okularów lub otwieranie szyby w kasku,
  • Znamy przynajmniej jedno alternatywne miejsce lądowania na wypadek zbyt dużego ruchu w zamierzonym punkcie,
  • Znamy kąt pod jakim nasz spadochron przemieszcza się w masie powietrza,
  • Wiemy jak spowolnić prędkość opadania naszego spadochronu (częściowe hamowanie),
  • Skoczek szybujący poniżej przed nami ma pierwszeństwo ruchu, bo nie może nas widzieć,
  • Zamierzony plan efektownego lądowania jest tym mniej ważny, im większe jest natężenie ruchu,
  • Ćwiczenia na spadochronie wymagające obserwacji czaszy, lub utrudniające obserwację otoczenia wykonujemy otwierając dużo wyżej spadochron lub w oddzielnym najściu,
  • Ambicja i brylowanie przed innymi może zabić niewinnych ludzi,
  • Rozmawiamy z innymi skoczkami na temat bezpiecznego latania i lądowania,
  • Nie boimy i nie wstydzimy się pytać instruktorów związanych z daną strefą zrzutu o zwyczajowy sposób latania w danym miejscu,
  • Obserwujemy umiejętności i styl latania skoczków na danej strefie, 


Być może to nie wszystkie rady, możliwe że będę ich dopisywał więcej. Jednak teraz chciałbym się na chwilę skupić nad (moim zdaniem) fundamentalnym problemem dzisiejszego spadochroniarstwa. Tym problemem jest mieszanina braku szacunku do innych, braku świadomości zagrożenia oraz wstydu przed wspólną komunikacją. Skaczemy coraz więcej i coraz szybciej, za razem skacząc coraz bardziej samotnie nawet w sporych grupach.

Choćby dzieliło skoczków to, co konkretnie robią w powietrzu, czy też to na jakim spadochronie latają, lub to ile skoków mają i/lub jakie doświadczenie to jedno na pewno łączy wszystkich. Wszyscy skoczkowie są śmiertelni. Wszyscy mogą zrobić sobie lub innym krzywdę. Przyjmując to za podstawową wartość jak można bać się pytać lub zwracać uwagę? Jak można przejść obojętnie nad czyimś błędem sądząc, że ktoś sobie z nim sam poradzi?

Czy doświadczony skoczek obrazi się na pytanie lub uwagę mniej doświadczonego? Przecież wszyscy na początku byliśmy niedoświadczeni. 
Przy takiej milczącej choć hucznej i kolorowej znieczulicy zginąć może każdy, nawet ten rozsądny i poukładany. 

Wyobraźcie sobie choćby, że jesteście już dorosłym, doświadczonym skoczkiem, który lata dla swojego bezpieczeństwa na mało obciążonym spadochronie, rozgląda się uważnie i robi najlepszą możliwą robotę. Na jego ścieżce karmicznej pojawia się młody, radosny i bezrefleksyjny skoczek, który powiedzmy przy 120 skokach lata na swojej czaszy 120 i robi film spodu czaszy podczas dynamicznych zakrętów. Wy nie widzicie go z tyłu nadlatującego znad waszej czaszy. On nie widzi was, bo patrzy na swój fajny spadochronik. Wynik zderzenia i splątania jest prawie zawsze taki sam, jeden do piachu, drugi do szpitala. Obecnie mniejsze spadochrony zaostrzają ten wynik - obaj pójdą do piachu.
A dlaczego? Dlatego, że ten koleś był młody? Dlatego, że latał na za małym spadochronie? Dlatego, że miał za wcześnie kamerę? Nie. Dlatego, że na jego drodze nikt nie chciał być niemiły. Nikt nie powiedział mu, tego nie będziesz na razie robić bo masz za małe doświadczenie. Tego ci jeszcze nie wolno bo się możesz zabić.

Do tragedii w tym spadochronowym, hermetycznym środowisku dochodzi coraz bardziej właśnie z tego powodu. Znieczulica, gadanie o niczym, kozactwo, szpanerstwo i ciągłe rachityczne pozostałości dawnej fali.
Wszyscy jesteśmy równi wobec tej prostej prawdy - jesteśmy śmiertelni i każdemu należy się szacunek, uwaga i koncentracja.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.