Przejdź do głównej zawartości

Mieszanie losu, czyli jak zmieniamy swój potencjał

Uwaga! Wpis dotyczy tego, czego mędrca szkiełko i oko nie zmierzy. Tego rodzaju przemyślenia wepchnięte zostają w ramy ezoteryki. Ta zaś, nawet jeśli pokątnie jest akceptowana, to w rzeczywistości może być niewygodna od prezentowania w otaczającej nas rzeczywistości.


Gdybania początek

Jeśli schodzimy na ten świat niosąc pewną specyficzną energię związaną z miejscem i czasem narodzin. Wnosimy też do gry pewne wrodzone cechy, otrzymane poprzez naszych rodziców. Ciążą nad nami pewne niedokończone gry wcześniej toczone w naszych pniach rodzinnych. I co najważniejsze wchodzimy w nieogarniętą rozumem interakcję z ludźmi, kulturami, systemami. Czynników jest tak dużo, że trudno się w nich połapać.



Jedni mają mniej inni więcej szczęścia

To nie z książek, to z własnych obserwacji spostrzeżenie - różny jest potencjał szczęścia u różnych ludzi. Są farciarze i są pechowcy, tak jak są optymiści i są pesymiści. Pytanie dlaczego, to chyba początek długiej drogi poszukiwania odpowiedzi.  Z mojego punktu widzenia jest zauważalne, jak niektórzy wysmykują się ze zdarzeń w obliczu zagrożenia a jak inni wpychają się problem, niemal oczywisty w swych skutkach.

Zmiana miejsca, zmiana losu

O tym kiedyś czytałem w odniesieniu do astrologii. Astrologia to takie bajdu-bajdu, w zestawieniu z konkret astronomią, choć i astrologowie i astronomowie dostrzegają wagę ciał niebieskich. A więc, wg astrologów można wpłynąć na swój los zmieniwszy miejsce zamieszkania. Racjonalnie też to można wytłumaczyć. Inne miejsce, inni ludzie, może nawet inna kultura, inne społeczeństwo, państwo, prawo itp. Może więc być inaczej, choć dla astrologów bardziej chodzi o to, że mieszkając gdzie indziej jesteśmy pod wpływem innych relacji pomiędzy gwiazdami.

Nowe życie - splot losów

Gdy dwoje ludzi tworzy kolejnego człowieczka następuje splot obu rodzin stojących za plecami rodziców. Żywych, czy też martwych. Kochanków, zabójców, sadystów, wszystkich splecionym cierpieniem, miłością, życiem lub śmiercią z całym pniem rodzinnym. Wydaje mi się, że wtedy rozpływamy się i przenikamy naszym losem z całą przeszłością drugiej, kochanej osoby. Początek nowej drogi, gdy pojawia się dziecko potraktowałbym więc bardzo ostrożnie. Zmieniają się bowiem warunki, zmienia się potencjał farta. Jeśli jest go więcej - to ostrożność nie zaszkodzi, jeśli jest go mniej to pomoże.

We własnej równowadze

Przez całe życie działamy w pewnej interakcji ze zdarzeniami. Są lustrem dla każdego naszego ruchu. Gdy się oparzymy, uczymy się i unikamy kolejnej bolesnej lekcji. Ale działamy na innych napięciach. Ci z większym szczęściem grzebią w trudniejszych lekcjach, takich które zabiłbym osoby o mniejszym szczęściu wejściowym. Czy szczęście można wyczerpać? Nie wiem, wydaje mi się, że raczej to nie jest bak, albo liczba "żyć" jak w grze komputerowej. Jest chyba trochę inaczej, bardziej istotne będzie, czy żyjemy tak, jak mamy żyć, czy idziemy drogą, którą mamy iść. Jeśli to jest ta droga, to mamy więcej tego "potencjału", jesteśmy zaś słabsi, gdy skręcamy w nie nasze ścieżki. Oczywiście, że koniec końców każda ścieżka jest nasza i każdy błąd może być lekcją i drogowskazem, ale tam gdzie powinniśmy być, tam wszystko się bardziej układa. Jak ciągle jest pod górkę, to być może realizujemy obcy plan.
Idąc swoimi ścieżkami nauczyliśmy się, że to, albo to może przynieść taki lubi inny skutek. Jeśli mamy więcej szczęścia to nie zauważymy zmiany zachowując swoją normalną ostrożność. Ale jeśli osoba zawsze miała nadzwyczajne szczęście, które zostało osłabione to równowaga zostaje zachwiana i może dojść do wypadku.


Wypadek. Klaps od losu.

W odróżnieniu od przewlekłych chorób uważam wypadek i jego następstwa jako efekt zachwiania równowagi. To nie jest stała i czasem beznadziejna utrata energii życiowej, gdzie choroba jest efektem a nie przyczyną. Myślę, że po wypadkach sensowna może być pomoc. Dystrybucja energii, gdy jej wysyłanie daje satysfakcję i buduje wysyłających a odbiorcę wzmacnia, aby mógł sam stanąć na własnych nogach a potem wysyłać energię innym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.